Pojebało ich. Wszystkich. Dexter gryzł piach z Fomą, szukając jakiejkolwiek drogi wyjścia z nieprzyjemnej sytuacji, albowiem zdarzył się cud nad cudy i w końcu pochwalili się dziwnym, szarosrebrnym pierścionkiem, od którego biła aura, że niższego chłopaka lepiej nie tykać, bo jest zajęty. Urocze stadko zapragnęło zacząć wić własne gniazdo, w teorii stać na to ich nie było, a w praktyce... Ludzie z młodszego rocznika przychodzili się napatrzeć na warczącego Dextera i fukającego na stalkerów Fomę, to zdecydowanie był ulubiony fragment tego dnia.
A jednocześnie najgorszy, bo tak bardzo sobie uświadomiłem, że mój pokój nadal był pusty, a Mińsk ciągle tylko wzruszał ramionami. Zapitolić takiego, gówniarz pewnie się poczuł.
Stałem ponownie na tworze, tym razem ubrany w ciepły kożuch, owinięty szalikiem i z łapami w puchatych rękawiczkach. Temperatury spadały drastycznie, skutecznie odstraszając od stania na dworze, a z racji nadużywania zaklęć termicznych, wolałem nie ratować się magią, gdy nie było takiej potrzeby.
Piździło. Totalnie piździło.
Sytuacji nie poprawiał fakt, że czekałem usilnie na chłopaka, którego imienia nie potrafiłem nawet wymówi. Dexter podetknął mi jego dokumenty pod nos, mówiąc coś o tym, że sam jest zajęty. Jak żyć.
Rozejrzałem się wokoło, szukając mojego upragnionego Yev... Yeqah... Yevga... Kogoś. Zdecydowanie, takim imieniem dziecko skrzywdzić można. Gdzie jesteś, ktosiu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz