Widziałam jego twarz. Tą pieprzoną, tak bardzo dumną z siebie twarz. A może nie dumną? Może po prostu pokazywała ona pogodzenie się z losem? Kij mnie obchodziły powody, dla których robił te rzeczy. Obchodziło mnie to, że ranił, krzywdził i niszczył.
— Rozumiem, że z naszymi spotkaniami koniec? — Prychnęłam. Nie, wcale, to najzwyczajniejsza koleżeńska sprzeczka, o co mu chodzi?
Podszedł do mnie z twarzą niepokazującą żadnej emocji. Dosłownie. Żadnej. Tak nagle stał się granitową rzeźbą. Podniosłam rękę, by wymierzyć cios w jego policzek. Jak on mó...
Pochylił się. Dotknął mojego nosa swoim. I złączył nasze wargi. Pocałował mnie. Tysiąc myśli przebiegło przez moją głowę. Na początku delikatnie, jakby sprawdzając, czy może, a po krótkiej chwili, gdy chciałam go odepchnąć, czując jeszcze większą złość, mocniej. Zdecydowanie mocniej. Skrzywiłam się, siłując się z chłopakiem, co po chwili skutkowało udaną ucieczką od jego warg. Moja ręka automatycznie poruszyła się, trafiając w jego policzek, a noga w kostkę.
– Nie dotykaj mnie! – krzyknęłam. – Jak mogłeś? Brakuje ci problemów? A może lubisz je robić? – wyrzuciłam z siebie. – Nie zbliżaj się do Fomy. I nawet nie waż się dotknąć mnie.
Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam jak najszybciej oddalać się od chłopaka, powstrzymując łzy w oczach. Wręcz ruszyłam biegiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz