I stanęła przede mną. Dziewczyna w jego zdaniem przykrótkiej bluzce, różowej spódnicy i wysokich butach. W środku zamieci. Zimy. Mrozu, który przeszywał ludzi do kości. A ona stała bez problemu, nie drżała, z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy i dwoma, platynowymi wręcz warkoczami zwisającymi luźno po obu stronach jej szyi. Niosła słońce, BYŁA słońcem, podczas gdy mi zwisały sople z nosa. Drżałem przemarznięty, a jednak miałem wrażenie, że wypadałoby podać jej swój płaszcz, bo nie byłem do końca pewny, czy ten uśmiech jest szczery i po prostu nie jest wymuszony. A może jest chodzącym i oddychającym trupem? W końcu one nie odczuwają temperatury...
Dziewczyna zauważyła mnie i (na cesarza!) skocznym krokiem podeszła w moim kierunku. A więc witaj Panno Cowell.
–Hejka! - zawołała wesoło, podskakując jeszcze szybciej, po czym zatrzymała się dosłownie przed czubkiem mojego spiczastego nosa. – Jestem Aya. Aya Cowell. Od tego roku mam się u was uczyć – przedstawiła się i w tym momencie brakowało mi tylko jakiegoś fikołka. Do przodu, do tyłu, co kto lubi.
Uśmiechnąłem się mimowolnie, a następnie skinąłem dziewczynie głową.
– Dzisiaj jestem Aubertem – oświadczyłem. – Dokładnie Nicodéme Dominique Aubert Frédéric Maret, miło mi poznać – wymieniłem po kolei swoje imiona i nazwisko. No cóż, ludzie już tutaj często się gubili, ale Aya nie wyglądała na ten typ osoby. Może w końcu trafiłem na kogoś przyjaznego i miłego? – Oprowadzę cię, powiem najważniejsze rzeczy i tak dalej... – Chwyciłem za rzeczy dziewczyny.
Otworzyłem przed nią drzwi, zachęcając ją ruchem ręki.
– Idziemy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz