Z wściekłością przeklinam ciotkę Ceri za zapisanie mnie do tej uczelni, a Rhydiana za wpadnięcie na pomysł, żeby odwiedzić siostrę taty. Mi odpowiadało całodzienne przesiadywanie w ciemnym pokoju przez ostatnie miesiące, no, ale mojej ciotce nie. Codziennie, ale to codziennie i to nie raz, nie dwa, a dziesięć czy piętnaście razy kobieta mówiła mi z wyrzutem w głosie, że powinnam ruszyć tyłek i wziąć się za siebie. No szczerze mówiąc, miała trochę racji. Lecz mi, introwertyczce, przyjemnie było siedzieć sobie w domku, otulona kocykiem, gdy na dworze pada deszcz, z książką w rękach i nie myśleć o tym, co bym teraz robiła z...rodziną, gdyby...
Ahh... Po prostu nie mogę. Nie mogę o tym myśleć, bo jak pomyślę, to te smutne uczucia z tym związane, nie dają mi spokoju.
No dobra, jak się ruszyłam, to tylko z domu. Lubiłam zimę, za dzieciaka uwielbiałam szaleć w śniegu, więc postanowiłam chociaż wychodzić z domu do parku lub lasu, który znajdował się niedaleko domu ciotki Ceri. Często wychodziłam przed świtem lub nawet w nocy. O takich porach, najczęściej w nocy, przemieniałam się i mogłam poczuć choć przez chwilę to, co utraciłam szmat czasu temu. Oczywiście ciotka o tym nie wiedziała.
Ubrana tylko w gruby, ciepły sweter lub bluzę z kapturem i ocieplane spodnie wychodziłam z domu na te skrajne mrozy. Lubiłam ten chłód, opanowujący moje ciało. Przypominało mi to nasze wilcze przechadzki z Rhydianem, gdy byliśmy młodsi i niedoświadczeni. Jednak te czasy już minęły, i muszę się z tym pogodzić.
W dniu, którym dotarłam na uczelnię, przypadła pełnia, dlatego od rana nie czułam się zbyt dobrze. Najchętniej cały ten czas spędziła bym w ciepłym łóżku. A dlaczego ciepłym? Ponieważ nie spodziewałam się takich mrozów tutaj! W części Atlanty, której mieszkała ciotka i ja, nie było tak strasznie. Mogłam spokojnie wyjść na zewnątrz w samej bluzie, a tu? Zimno, śnieg po kolana i jeszcze śnieg z nieba...
Stałam z wielką walizką przed uczelnią, zastanawiając się czy nie wykorzystać tej ostatniej sytuacji do ucieczki w las, ale temperatura, jaka tu panowała, po prostu mnie unieruchomiła. W pewnym momencie do moich nozdrzy dotarł czyiś zapach, jego źródło znajdowało się niedaleko. Postanowiłam więc udać się w tamtym kierunku. Zrobiłam niewielki krok, i już zapadłam się w śniegu. Super...
Zapach prowadził mnie gdzieś, nawet nie wiem gdzie, ponieważ wszędzie jest tak biało, że aż mnie oczy bolą. No ale cóż, dotarłam do miejsca gdzie ktoś budował sobie bałwana. Osoba ta otulona była od stóp do głów szalami i czapką. Postać stała tyłem i widać nie usłyszała mnie, więc kaszlnęłam, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
– Uhm, miło mi poznać? James jestem? – Postać odwróciła się nagle, okazując się mężczyzną, wyciągający rękę w rękawiczce w moim kierunku – Naomi, prawda?
– Tak, Naomi Smith – odparłam chłodno i uścisnęłam rękę Jamesa, a niesamowite ciepło bijące z rękawiczki nagle owładnęło moją zmarzniętą dłoń.
Niestety, gdy jest pełnia, potrafię być zimna jak lód i niebezpieczna jak ogień.
– Witamy w AWU. Wejdźmy do środka – zaproponował, gestem dłoni wskazując na wielkie wrota do uczelni.
No nic... Trzeba zacząć żyć jak człowiek w mieście, nie jak wilk w dziczy.
James?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz