Po w miarę krótkiej i zwięzłej opowieści o szkole, usłyszanej z ust Jamesa poczułem przytłaczający niepokój, rozpierał mnie on od moich zmarzniętych stóp, po rozgrzane śmiesznie czoło. Czułem już, że popękały mi z miejsca naczynka na twarzy, wyglądałem jak bałwan z malinami na kuli, mającej robić za głowę. Czyli źle. Moja pewność własnych zamiarów szybko ustąpiła strachowi przed nieznanym. Bałem się. Ale. Ale nie mogłem tego im okazać. Chłopak wyglądał na przyjaznego, w pewny sposób nawet wzbudził moją sympatię, być może to przez ten nieznikający uśmiech z jego twarzy. Po podprowadzeniu do pokoju i wyjaśnieniu ostatnich kwestii, zadał ostatnie pytanie.
– Masz jeszcze jakieś pytania? – Czułem, że męczy go ta sytuacja, najpewniej ma coś do roboty poza oprowadzaniem pierwszaków.
– Nie, nie mam. Jeśli jest możliwość poprosiłbym kuralet biały. Wiesz, biały jest bardzo uniwersalnym kolorem i składa się z wielu innych, równie ciekawych – dodałem te słowa, nie wiedząc do końca, o co mi chodziło.
Chłopak pożegnał się i życzył mi powodzenia w pierwszym tygodniu nauki.
Usiadłem na łóżku i zacząłem rozpakowywać mój drobny dobytek. Zająłem ostatnie wolne miejsce. Jestem cholernie ciekaw kiedy poznam współlokatorów. Mam nadzieję, że nie będę musiał trzymać dupy przy ścianie. W starym miejscu zamieszkania niestety musiałem.
Po opanowaniu sytuacji, wreszcie wyszedłem na korytarz i na czuja postanowiłem wybadać teren, z którym częściowo zapoznał mnie James. Moją uwagę momentalnie przyciągnęła dziewczyna w różowych warkoczach. Nie byłem pewien, czy chcę zwrócić uwagę, także stałem jak ten ciul w miejscu z przyklejonym sztucznym uśmiechem idioty z autyzmem, gdy się odwróciła. Piękny początek nowej znajomości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz