piątek, 11 sierpnia 2017

Od Jaśmina, CD Ktoś

– Mogę cię podwieźć pod samą szkołę przecież…
– Nie trzeba, tato. Przejdę się – powiedziałam z pozornie promiennym uśmiechem, a ojciec kiwnął zaniepokojony głową. Pewnie nie odjedzie, dopóki nie zniknę mu z oczu. Wallie chował mi się pod szalikiem, ogrzewając okolice mojej szyi oraz ramion, a Dropsik drzemał w swojej klatce, na który nałożyłam koc. Vladdy spokojnie spoczywał w plecaku, a Amigo starał się dać mi jak najwięcej ciepła, jednocześnie nie miażdżąc smoka. Dużo nas, dużo nas, ale jednak za mało.
Poprawiłam z cichym westchnięciem niebieską czapkę z pomponem, chcąc odwlec chwilę odejścia, ale jednocześnie wiedziałam, że jeżeli nie odejdę, to tata wpakuje mnie do samochodu i wrócimy do domu. Nie chciałam do domu.
– Na pewno dasz radę to unieść? – Kiwnęłam głową jeszcze raz z tym samym uśmiechem. – Więc… Powodzenia. – Dalej uśmiechałam się do ojca jak głupia, zaciskając palce lewej dłoni na rączce walizki. W drugiej miałam klatkę z królikiem, więc byłam trochę obładowana, ale powinnam dać sobie radę.
– Nie martw się z mamą za bardzo, papa – dodałam na odchodne, a szaliczek za mnie pomachał do rodzica, który wlepiał zmartwione spojrzenie w moje plecy. Nah, parzyło. Przełknęłam cicho ślinę, po czym ruszyłam w stronę uczelni, wsłuchując się w skrzypiący pod stopami śnieg. Uśmiech znikał z mojej twarzy z każdym krokiem, ale nie obejrzałam się ani razu. Coś wtuliło się w zgięcie mojej szyi. Niby niewiele, ale przez to przyspieszyłam kroku. Byleby do przodu, byleby szybciej. Serce biło za głośno, zimne powietrze dusiło, było za gorąco. Wdech, wydech, Pel. Oddychaj, do jasnej anielki.
Gdy znalazłam się na terenie uczelni, od razu pomknęłam do akademika, na nikogo nie patrząc. Walizkę wepchnęłam pod swoje łóżko, nadal nieruchomego i milczącego Vladdy’ego wyciągnęłam z plecaka. Klatka wylądowała w kącie, Dropsik się obudził, a Wallie badał nowy teren. Uroczo. Mimo to nie miałam ochoty przebywać w pokoju Promienia, a nie mogłam zostawić smoka bez opieki, ponieważ mógłby coś zniszczyć. Smok wlepił we mnie swoje złote ślepia i posłusznie dał mi się schować pod szalikiem. Nie poszłam daleko, wolałam przysiąść w pobliżu na ławeczce, tylko nie siedzieć w pustym pokoju. 
Odchyliłam głowę, zamykając oczy i wzięłam powoli głęboki wdech, a potem wypuściłam powietrze z płuc równie powolnie. Powtórzyłam to parę razy, dopóki w mojej głowie nie zapanowała pustka, a serce się uspokoiło.
– Nie za zimno ci? -–Uchyliłam powieki, zaciskając delikatnie usta i spojrzałam na osobę, która zakłóciła mój spokój. 
– Nie. Jest idealnie.

[Coś, ktoś?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis