– Cóż, miałeś niezłe wejście. – Uśmiechnął się, ni to nieśmiało, ni to z zażenowaniem. Zdecydowanie chłopak stał na granicy pomiędzy irytującą niezdarnością a słodką uroczością. Warto zapamiętać i podrzucić namiary Herze, w sumie czemu nie.
– Oby tylko wejście – powiedział z rozbawieniem, ale brzmiało to bardziej jak modlitwa do Stwórcy i wszystkich Bogów mniejszych i większych. – Wiesz może, gdzie mógłbym znaleźć sekretariat? I ewentualnie gabinet pielęgniarki – dodał, otrzepując się ze śniegu. – Skąd właściwie znasz moje imię? – Zmarszczył brwi, zadarł do góry głowę i spojrzał mi w oczy, przez co wyglądał jak bezbronny szczeniak, który właśnie się zorientował, że zamach został dokonany, ale patyka już mu nie rzucili. Zamrugałem ze zdezorientowaniem.
– Nie mówiłem ci? James, przewodniczący. Mam wprowadzić się do szkoły i tak dalej, różne dziwne – powiedziałem, uśmiechając się nieco szerzej. Chłopak pokiwał głową, rumieniąc się lekko, najwidoczniej przejście z bardzo zimnego pomieszczenia do skrajnie ciepłego musiało i jego dobić.
– Sekretariat jest na parterze, dokładniej za nami – wskazałem dłonią na drzwi – zazwyczaj ktoś tam siedzi, ale nie radziłbym ci przeszkadzać sekretarce. Panna Estrell morduje wzrokiem, Meduza się chowa. W sumie jeszcze do biblioteki nie chodź, jeżeli cię nie przymusza do tego sytuacja. I nigdy samotnie – przestrzegłem chłopaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz