Chłopak wywinął koziołka, zapodał orła, wyglebał się prosto przed moimi nogami, widocznie zapominając, że całe tutejsze podłoże było albo obsypane śniegiem, albo skute lodem. Jest też w sumie zawsze druga opcja: Wiedza o warunkach pogodowych niczego mu nie dała.
– Dzień dobry? – powiedział zdezorientowany, a przy tym lekko zażenowany. W odpowiedzi uśmiechnąłem się tylko szerzej, podając mu rękę, pomagając mu wstać. Łokcie i kolana chłopaka zdecydowanie były zdarte, na tyle mocno, że spod rękawa zaczęły powoli wydostawać się kropelki krwi, zarówno barwiąc materiał, jak i samo podłoże, przy spadaniu na ziemię.
– Ye... Yevgh. Yevgeni – powiedziałem w końcu dobrze. – Będzie ci przeszkadzać, jeżeli będę mówił Yev? Przepraszam, nie jestem w stanie wymówić twojego imienia, a wolałbym nie warczeć czegoś w stylu: "Ej, nowy!". Nic ci nie jest? – spytałem, zerkając na jego kolana i ręce, podczas gdy chłopak zaczął pąsowieć na twarzy, kto wie, może z zimna, może z zażenowania swoją drobną wpadką, a może z powodu tych dwóch rzeczy jednocześnie. Złapałem za krwawiącą rękę chłopaka, dłonią badając jego łokieć. Ugh, sądząc po cichym syknięciu, które wydostało się z jego ust, miałem rację. Spróbowałem nieco zaleczyć ranę, na tyle powierzchownie, żeby nie wyglądało to zbyt dobrze, ale jednocześnie dostatecznie ogarnięcie, żeby przestało krwawić i boleć.
– Cóż – zacząłem – miałeś niezłe wejście – podsumowałem z rozbawieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz