piątek, 4 sierpnia 2017

Od Hanki, CD James

Okej. Pierwsza walizka spakowana. Prawdę mówiąc, ledwo dałam radę pomieścić wszystkie niezbędne rzeczy. Niekoniecznie miałam ochotę ciągnąć za sobą bagaże, tym bardziej, że na jutro zapowiadano opady śniegu. Duże opady śniegu. Miałam nadzieję, że nie będzie aż tak ślisko, jak dzisiaj, bo inaczej zaliczę przynajmniej kilka upadków, a chciałabym pokazać się z jak najlepszej strony. Cóż, nie warto myśleć aż tak naprzód, kiedy druga walizka dalej stoi pusta. Przekręciłam klucz w szufladce przy biurku, która z daleka była prawie niewidoczna, co znowu dawało mi możliwość utrzymania niektórych informacji w sekrecie. Otworzyłam ją po cichu, ciesząc się, że tym razem nie zaczęła skrzypieć. Na pewno obudziłabym ciotkę, która mogłaby i w środku nocy zadzwonić i wypisać mnie ze szkoły, chociaż nawet nie rozpoczęłam tam jeszcze nauki. Moim oczom ukazały się równo poukładane książki i jakieś stare wycinki z gazet, które analizowałam już mnóstwo razy. Nadal nie dowiedziałam się, co było powodem tamtego spotkania kilka lat wcześniej. Mogłam tylko przypuszczać i po cichu łączyć pewne fakty ze sobą, ale to i tak nie dawało mi stuprocentowej pewności. Przeniosłam zawartość szuflady do drugiej z walizek, które uszykowałam wcześniej. Zdecydowanie byłam masochistką, skoro nie zamówiłam sobie osoby, która mogłaby wszystko dowieść pod samą Uczelnię.
No, teraz zostało mi tylko zrobić sobie herbaty, a potem wziąć prysznic i zasnąć, z nadzieją na dobry początek jutrzejszego dnia i szczęśliwą podróż do szkoły.
— Uważaj na siebie, dobrze? — zapytała ciotka, wyciągając ręce w moją stronę. Objęłam ją krótko, po czym kiwnęłam głową na znak, że zamierzam sprawić, żeby wszystko poszło po mojej myśli. Aż dziwne, że zechciała udawać prawdziwą matkę w dniu wyjazdu, a nie kilka dni (lat) wcześniej. Mimo aktu czułości, wydawała się nie wierzyć w moją pewność siebie, ale równocześnie pewnie była szczęśliwa, że spędzi czas starości bez gówniary biegającej dookoła. No, a przynajmniej do momentu, w którym wyrzucą mnie ze szkoły za demoralizowanie innych uczniów. Uśmiechnęłam się na tę myśl, chociaż właściwie zależało mi na edukacji. Bez minimalnego takiego wykształcenia nie byłam w stanie znaleźć lepszej pracy, niż kelnerka w barze albo nauczycielka, a w niedalekiej przyszłości będę zdana tylko na siebie i gotówka mi się przyda. Z tego co wiem, pieniądze, które dostanę na start, pójdą w większości na jedzenie, więc nie będzie możliwości wiecznego oszczędzania.
Chwyciłam obydwie ciemnofioletowe walizki i ruszyłam w stronę wyjścia. Pierwsze co poczułam, to chłód, który w okamgnieniu uderzył mnie w twarz. Świetnie. Przynajmniej autobus powinien kursować, do szkoły spory kawałek. Obawiam się, że byłabym sporo spóźniona, gdybym zdecydowała się iść pieszo. Mam nadzieję, że szybko odnajdę się w otoczeniu.
Jak się spodziewałam, podwózka powinna pojawić się za kilka minut. Humor automatycznie mi się poprawił, jedna okazja do zepsucia wizerunku mniej.
— Dzień dobry! — powiedziałam z uśmiechem do jakiejś kobiety, która akurat przechodziła obok. Odmruknęła coś po cichu, szczerze wątpiłam, aby również życzyła mi przyjemnego południa. W momencie nadjechania busa zaczął również sypać śnieg, w tym roku pierwszy raz tak silnie. Przeniosłam najpierw pierwszą walizkę, a potem drugą, i ostatecznie usiadłam na wolnym miejscu, rozpinając pierwszy guzik przemoczonego płaszcza. Kierowca włączył klimatyzację i w chwilę zrobiło się cieplej, kilka osób siedzących przede mną odetchnęło z ulgą. Puściłam powolną muzykę z odtwarzacza, w nadziei, że uda mi się odespać tę męczącą noc.
— Hej, ty też do szkoły? Już wysiadamy! — powiedział ktoś, zdejmując moje słuchawki i tym samym prawie natychmiast mnie budząc. Potarłam zmęczone oczy. Przede mną nachylała się jakaś blondynka o całkiem drobnej budowie. Włosy miała splecione w dość długie warkoczyki, a na twarzy szeroki uśmiech.
— Aaa, tak do szkoły... — odpowiedziałam nieco zaspanym głosem. Ziewnęłam, przy okazji wydobywając z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk, kiedy kierowca zahamował dość gwałtownie. Dziewczyna zdążyła w porę chwycić się siedzenia, w przeciwnym razie prawdopodobnie wylądowałaby na końcu autobusu ze złamaną nogą. Albo jeszcze gorzej. Wyciągnęła do mnie rękę. Chwyciłam ją, dźwigając się na nogi. Dopiero w tym momencie zauważyłam, że również trzymała ze sobą walizkę. Och, czyli nie byle jaka szkoła, bo też z internatem. Nie słyszałam o żadnych innych w pobliżu. To oznacza, że też dostała się do Atlanckiej Wyższej Uczelni? Świetnie, może znajdę bratnią duszę szybciej, niż myślę. Drzwi powoli się otworzyły. Grupka ludzi od razu pobiegła w stronę wyjścia. Wyglądali, jakby panicznie bali się środków transportu tego typu, ale w rzeczywistości każdy wiedział, że to tylko przejaw chamstwa i braku kultury. Ja i blondynka wyszłyśmy dopiero, kiedy gwar w miarę się uspokoił. Uczucie chłodu znowu uderzyło, całkowicie zapomniałam, że poza ciepłym siedzeniem istnieje też inny świat, w którym jest obecnie kilkanaście stopni na minusie. Miałam ochotę ponarzekać na zimno. Najlepiej przez mikrofon, żeby każdy się dowiedział, jak bardzo jestem zirytowana. Zapięłam kurtkę pod samą szyję i wróciłam po drugą walizkę.
— Wanda jestem — odezwała się towarzyszka, wyciągając symbolicznie dłoń w moją stronę.
— Hanabi — odpowiedziałam krótko, ruszając przed siebie. Przy okazji rozejrzałam się po okolicy. Dużo drzew, wszystkie gałęzie pokryte śnieżnobiałym puchem. Ani śladu po ptakach albo wiewiórkach, które jeszcze trzy miesiące wcześniej radośnie biegały dookoła, domagając się drobnych przekąsek od przechodniów.
— Uważaj! — Wanda pociągnęła mnie do tyłu, powodując, że prawie upadłam. Miałam na nią nakrzyczeć, kiedy zobaczyłam samochód śmigający prosto przed nami. Cholera by to, śniegu było już tyle, że chodniki równały się z ulicami. Najwyraźniej zbyt się zamyśliłam.
— Dziękuję — wydyszałam, czując, jak moje serce za chwilę wypadnie z klatki piersiowej. Przytuliłam dziewczynę, która nagle zesztywniała w moich objęciach. Odsunęłam się. Ajj, może to był troszkę zbyt odważny krok. Mimo wszystko uśmiechnęłam się, aby chociaż tym wyrazić swoją wdzięczność. — Kto wie, co by było, gdybym cię nie spotkała.
Tym razem dokładnie sprawdziłam, czy nic nie jedzie i gestem przekazałam Wandzie, że możemy przejść. Bezpiecznie znalazłyśmy się po drugiej stronie jezdni. Spojrzałam przed siebie i dopiero teraz dotarło do mnie, że stoję przed bramą do miejsca, w którym przez najbliższy rok będę się uczyć. Kilka budynków, każdy oddalony od nas mniej więcej sto metrów. Zaniemówiłam, wszystko prezentowało się tak wspaniale, pozytywnie, aż miałam ochotę już tam wejść i poznać wszystkich z osobna. Blondynka pierwsza przekroczyła próg do nowego życia, jakby była bardziej zdeterminowana. Właściwie mogła być tutaj już któryś z kolei rok, chociaż nie wyglądała na wiele starszą ode mnie. Może nawet była młodsza, miała drobne rysy twarzy i ledwo widoczne kości policzkowe.
— Tu cię zostawię, już czekają — powiedziała, ruszając przed siebie. Poszłam w jej ślady, wchodząc na plac należący do Uczelni. W tym samym momencie jakiś chłopak wyszedł jej naprzeciw. Zauważyłam, że rozmawiali całkiem swobodnie. Teoria potwierdzona, uczy się już któryś rok. Słyszałam, że najlepiej będzie, jeśli zaczekam przed szkołą na osobę, która mnie oprowadzi. Ciekawość była bardzo silna, kusiło mnie, żeby sprawdzić, czy szkoła wygląda tak samo idealnie w środku, jak i na zewnątrz. Ostatecznie zdecydowałam się usiąść na ławce i poczekać. Wanda zmierzała już z tajemniczym chłopakiem w stronę budynku, wciąż rozmawiając. Może byli parą i nie widzieli się od tygodni przez wyjazd któregoś z nich? To byłoby tragiczne, a jednocześnie bardzo urocze. Dwójka zakochanych ludzi spotyka się po raz pierwszy po długiej rozłące, podczasz której chłopak walczył na wojnie w... Oj, Hanabi, życie nie jest filmem, pamiętaj. Śnieg znowu zaczął sypać, tym razem niezbyt miałam możliwość ucieczki do autobusu z klimatyzacją. Raz jeszcze włączyłam muzykę z nadzieją, że oczekiwanie stanie się chociaż trochę przyjemniejsze.
Playlista zdążyła zagrać dwa razy. W końcu zauważyłam mojego wybawiciela, ratownika mojej zmarzniętej duszy. Wstałam, wzięłam w ręce walizki i zwróciłam się w jego stronę. Śniegu było coraz więcej, bagaże nagle wydały się dwa razy cięższe i z każdą chwilą coraz trudniej było mi przepychać się przez grube warstwy puchu, który sięgał mi już ponad kostki. Chłopak podszedł do mnie i przejął część ciężkiego ekwipunku. Od razu lżej, ach.
— Hej, ty pewnie Hanka jesteś? — zapytał, próbując się uśmiechnąć. Chyba pierwszy raz ktoś mnie tak nazwał. Muszę przyznać, że całkiem ładnie to brzmi. Prawdopodobnie pięć lat temu pobiegłabym zapłakana do domu, skarżąc się mamie na "przezywającego kolegę".
— Hanka, Hanabi, jak to woli — powiedziałam radośnie, wpatrując się w twarz chłopaka. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to była dokładnie ta sama osoba, która wcześniej zniknęła w szkole razem z Wandą. — To ty masz mnie wprowadzić? — zapytałam, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Nigdy się z tym nie spotkałam, nawet w książkach z poprzedniego pokolenia, kiedy edukacja nie była jeszcze aż tak zaniedbana. Stare filmy też o czymś takim nie mówiły. Przypuszczam, że po prostu nigdy nie pomagano uczniom z nowego rocznika. Zostawiało się ich na pastwę losu z nadzieją, że nie będą sobie wzajemnie skakać do gardeł.
— Ja. James jestem. Pogoda nie dopisuje, więc od razu wejdziemy do środka.
To było naprawdę miłe z jego strony, że pomógł mi z walizką. Wszystko poszło bardzo szybko i zaledwie w chwilę znaleźliśmy się w cieplutkiej szkole. Oj, tego mi brakowało. Chłopak wyciągnął z torby jakieś urządzenie, które opisał jako "kuralet". Powiedział, że znajdę tam dosłownie wszystko, co muszę wiedzieć. Przy okazji wspomniał coś o współlokatorach, bo najwyraźniej miałam jakichś mieć. Sam nastolatek wyglądał, jakby był w złym humorze. Może Wanda go zdenerwowała? Albo to smutek z powodu kolejnej rozłąki po powrocie z wojny?! Hanabi, spokój, życie nie jest telenowelą. 
Dowiedziałam się, że w bibliotece straszy i nie powinnam tam wchodzić, a klasy i akademik to dwa osobne budynki. Trochę niepraktyczne, codziennie trzeba będzie moczyć buty na śniegu. Zabieranie pięciu par najwyraźniej minęło się z celem. Przeszliśmy w dość szybkim tempie prawie całą szkołę. James wskazał toalety i stołówkę. Prawie biegiem przenieśliśmy się bezpośrednio do akademika (znowu pomógł z walizką, cudowny). Poznałam położenie mojego pokoju, kilka zabawnych faktów o uczniach i piętro, na którym znajduje się pokój samorządu. 
— Tak myślę, że wiem już wszystko, co będzie mi w najbliższych dniach potrzebne... — Zamyśliłam się przez chwilę. — Ach, właśnie. Co z mundurkami? Zgłosić się do konkretnej osoby? — dopytałam.
— Powinny wisieć w szafce, zimowe i letnie — odpowiedział, przy okazji podnosząc moją walizkę.
— Gdzie ją zabierasz? — zaniepokoiłam się, nie chciałam przemęczać chłopaka, który i tak miał dużo pracy i wyraźnie był niezadowolony z pracy, która spoczęła na jego barkach. Swoją drogą, był o prawie głowę wyższy.
— Zaniosę ją. Jest... ciężka — wyjaśnił. Nie zaczekał na odpowiedź, od razu zaczął wspinać się po schodach. Kilka pięter miał do przejścia, współczuję. Powinnam zabrać drugą, czy jednak poczekać, aż on się tym zajmie? Zanim zdążyłam podjąć decyzję, James zszedł już do mnie w pełnej gotowości.
— Dziękuję — powiedziałam, uśmiechając się tak, żeby nie było widać, że martwię się o jego przepracowanie. Weszłam za nim po schodach. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami oznaczonymi napisem "Trawa". Śmiesznie, będę mieszkać w pokoju Trawy. Gorzej, jeżeli zamiast podłogi naprawdę jest tu trawa, nie takie rzeczy już spotykałam, dużo się widziało i, szczerze mówiąc, zielona hodowla nie byłaby niczym dziwnym. Co najwyżej niepraktycznym. James zachęcił mnie do wejścia. Lekko zestresowana nacisnęłam klamkę, zapominając o kulturze, która nakazywała mi zapukać. Na szczęście w pomieszczeniu nikogo nie było, ale pachniał perfumami, więc jednak sypiał tu ktoś jeszcze. Idealnie, może się zaprzyjaźnimy? Przypuszczam, że ta osoba będzie kobietą, dziwnie by było, gdybym miała spać z mężczyzną w jednym pokoju. To znaczy, jeśli o szkołę chodzi. 
— Raz jeszcze dziękuję — powiedziałam, patrząc na chłopaka wciągającego walizki do środka. Właściwie, Wanda miała tylko jedną, może to był jakiś wymóg i James pomagał mi tylko dlatego, żeby nikt nie zauważył, że jednak przekroczyłam normę? Za nic nie byłabym w stanie od tak pozbyć się kilku lat badań i analiz, ani tych wszystkich zarwanych nocy, oczywiście w dobrej intencji. Wprowadzający skinął lekko głową i przymknął drzwi, ostatecznie zostawiając mnie samą w nowym "królestwie".
Pokój nie był bardzo duży, ale większy niż ten, w którym spałam ostatnie kilka lat. Jednocześnie był sporo ładniejszy, bardziej zadbany i było widać, że codziennie ktoś go sprząta. Albo moja współlokatorka, albo osoba, która jest zatrudniona do sprzątania. Niesamowicie się podekscytowałam. Odpaliłam kuralet, który przez cały czas trzymałam mocno w rękach. Klasa Księżyca, plan lekcji nie taki zły. Spodziewałam się zajęć trwających do późnej nocy, żeby tylko jakoś nadrobić ostatnie braki w edukacji młodych istot. Zrobiłam zrzuty ekranu, dla łatwiejszego dostępu do rozpiski klas w przyszłości, a potem od razu podbiegłam do dużej szafy, która wyglądała jak wyjęta z dziewiętnastego wieku. Uchyliłam ją lekko. Strasznie głośno zaskrzypiała, miałam nadzieję, że jednak nie słyszało mnie całe piętro. Moim oczom ukazała się biała koszulka na wieszaku razem z beżowym sweterkiem. Zaraz obok wisiała kamizelka w nieco ciemniejszym odcieniu. Niżej spódnica, o dziwo o stosownej długości, przeciwieństwo opisów i domniemań ciotki. Nie było żadnych bucików, zapewne dobiera się je losowo. Cóż, szpilki i koturny odpadają, nie w tej pogodzie. Szkoda, bo, patrząc na chłopaka, przydałoby się dodać sobie kilka centymetrów. Na chwilę stanęłam prosto, nasłuchując, czy w korytarzu nikt nie chodzi. Nie usłyszałam żadnych kroków, więc szybko zdjęłam z siebie domowe ubrania, żeby jak najprędzej zobaczyć siebie w pięknym mundurku. Z ulgą stwierdziłam, że spódnica pasuje idealnie i jest bardzo wygodna. Szczerze nie spodziewałam się takiej wygody po tej szkole, a tym bardziej po mundurku, który był zaledwie ziarnkiem piasku na pustyni. Bluzka, ładna, niezbyt przylegająca, wygodna, cudowna. Z moim darem do brudzenia najpewniej nie pozostanie biała na długo. Sweterek i marynarka. Wszystko dopięte na ostatni guzik, dosłownie. Stanęłam przed lustrem, dumnie stwierdzając, że jestem zadowolona ze swojej figury. Miało być tak pięknie, kiedy to wyprostowałam się, a górny guziczek odskoczył gdzieś pod szafę. Super, Hanabi. Psuj wszystko, co tylko wpadnie ci w ręce. Spanikowana spróbowałam sięgnąć zgubę, mogłabym potem ewentualnie spróbować pobawić się w szycie i nikt niczego by nie zauważył. Wzdrygnęłam się tylko, natrafiając na coś puchatego, najpewniej pająka. Po części kamizelki ani śladu, wpadła za głęboko. Co zrobić... Cóż, nie pozostało mi nic innego, jak znaleźć Jamesa i modlić się, że nie dostanie mi się po pierwszych kilkunastu minutach. Zdjęłam marynarkę, złożyłam ją i opuściłam pomieszczenie, starając się przypomnieć sobie o położeniu pokoju Samorządu Szkolnego. Chociaż raz pamięć mnie nie zawiodła i w chwilę znalazłam się przed odpowiednio podpisanymi drzwiami. Odetchnęłam głęboko, po czym zapukałam, mając nadzieję, że zrobiłam to dostatecznie głośno.
— Proooszę! — Usłyszałam męski głos, jeśli się nie mylę, był to właśnie James. O tyle lepiej, widział mnie już wcześniej i być może nie ześle na samo dno piekieł. Zdecydowanym ruchem weszłam, gotowa na krzyki, kłótnie i uderzenia.
— Hej, James... — zaczęłam, zastanawiając się, czy nie powinnam użyć bardziej oficjalnego tonu, chociażby po to, żeby zrobić dobre wrażenie. — Zdarzył się mały wypadek przy pracy.
Rozłożyłam kamizelkę, wskazując na dziurę po guziku, który jeszcze dziesięć minut wcześniej był na swoim miejscu. Chłopak wstał z krzesła, bezwstydnie popatrzył na mój biust, po czym się zaśmiał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis