Podróż była żmudna, nudna i niekończąca się. Biały, luksusowy samochód zdążył zmienić kolor na beż, moi rodzice – humor na gorszy o piętnaście poziomów, a moje skrzydła – w wersję "skrzydła wypranego ptaka". Słowem, żyć nie umierać, ale czego się nie robi dla tak szczytnego celu jak umknięcie rodzicom? Pewnie nie śpi się w samochodzie z czołem opartym o szybę, bo teraz mam na nim zimny, czerwonawy placek. Świetnie! Wsławię się jako najbardziej niechlujnie wyglądający człowiek, który kiedykolwiek przybył do Akademii. Bo grunt to mieć wielkie wejście! Nasunęłam ze złością szarą czapeczkę na czoło, tak, by zasłonić ślady po niedawnym dopłynięciu w objęcia Morfeusza i szczelnie owinęła szyję niebiesko-białym szaliczkiem. Gorzej niż było być nie może, taką mam co najmniej nadzieję.
Pożegnanie z rodzicami odbyło się w sposób dosyć szybki, aby ograniczyć ilość łez wylanych przez rodziców oraz propozycji powrotu do domu. Wyglądałam co najmniej zabawnie, wygładzając pióra skrzydeł wychodzących z szarej kurtki i lawirując między zaspami srebrzystą walizeczką. Ostatecznie zrezygnowałam z prób poprawienia swojego wizerunku i opatuliłam się szczelnie swoim potarganym pierzem, odrzucając tylko na zewnątrz wściekle różowe warkoczyki. Chrzanić. Jeśli nie mogę zrobić świetnego pierwszego wrażenia, to niech będzie co najmniej imponujące. Mhm.
Zarejestrowałam umiarkowanie szybko trzęsącą się z zimna męską postać. Najprawdopodobniej to jest ta istota, która ma mnie zanudzać przez najbliższe kilka godzin. Świetnie! W tym przypadku podreptałem energicznie do początkującego bałwanka i rzuciłam:
– Dobry, tu Edlin Audley. Czy to ty jesteś tym jakże zaszczyconym by mnie spotkać Jamesem? – Moje lekko spiczaste uszy wyskoczyły spod czapki i zaczęły drgać przy każdym słowie. Grunt to cudowny wizerunek!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz