Wyszedłem na zewnątrz, w kieszeni mając ukrytą paczkę fajek, którą podpitoliłem ze skrytki pod łóżkiem Heather, ale dziewczyna miała dostatecznie wiele zapasów, żeby się raczej nie przejąć. Jedna w tą czy we te? Co prawda, palić nie lubiłem, fajki mnie nie bardzo interesowały, ale czułem, że muszę czymś zająć umysł i ręce. Blondynka twierdziła, że pitolone, cuchnące skręty ją uspokajają i pomagają pomyśleć w spokoju, dlatego liczyłem, że na mnie zadziałają w podobny sposób. Nadzieja matką głupich, bo już po chwili wpadła na mnie roztrzęsiona, cała we łzach dziewczyna.
– Kurwa, czy dzisiaj każdy chłopak, którego spotykam, musi mnie zirytować?! – krzyknęła, tupiąc nogą i spoglądając na mnie. Zamrugałem ze zdziwieniem, spostrzegając rodzinne podobieństwo. Wanda, Wandzia, Wandziuchna, ukochana, młodsza siostrzyczka Fomy, której pilnował jak oka w głowie.
– I w dodatku musisz być to ty?! – wydarła się, dodatkowo tupiąc nogą.
– Zły moment? – spytałem, uśmiechając się krzywo. Gdyby spojrzenie dziewczyny mogło zabijać, już byłbym martwy, ale nie potrafiłem się zmusić, żeby być dla niej niemiły. Ostatecznie, teraz widziałem powody, dla których małolata mogła zawrócić w głowie Kyo. Była ta ekspresja, dziwna naturalność w ruchach i swobodna poruszania się, taka sama jak u Fomy. Cóż, rodzinna cecha Przewalskich najwidoczniej. Wróciłem myślami do sytuacji, dostrzegając, że łzy zaczęły już ciurkiem spływać po twarzy dziewczyny. – Co się stało? – spytałem rzeczowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz