Wyszczerzyłam się szeroko na odpowiedź, która dawała mi do zrozumienia, że rudowłosa była w klasie Księżyca. A jednak szczęście dzisiaj mi sprzyja. Przynajmniej dzisiaj.
Upchnęłam dokumenty do teczki, a papier kartograficzny wetknęłam za gumkę teczki. Dotknęłam dłonią miejsce za uchem w poszukiwaniu ołówka, acz ten zaplątał się w moje włosy i musiałam się z nim najpierw uporać. Kiedyś je znowu zetnę. Z triumfem wymalowanym na twarzy ścisnęłam ołówek w dłoni i ruszyłam korytarzem obok Jocelyn.
– Dokąd idziemy? – Zerknęłam na nią kątem oka, jednak większość mojej uwagi zajmowało rozrysowanie szkicu w głowie, dlatego nie odpowiedziałam jej od razu.
– Właściwie to można powiedzieć, że zwiedzam. No, i będę rozrysowywać mapę – powiedziałam w końcu, stukając w teczkę ze złożoną kartką. – Wiem, że w kuralecie jest mapka, ale to już moje przyzwyczajenie. Lepiej też zrobić rundkę po terenie szkoły, żeby następnego dnia się nie gubić. –Zawsze tak robiłam, w każdej szkole. Najpierw formalności, potem rozeznanie i rysowanie. Pomijając to, że wolałam wiedzieć dokładniej, co, gdzie, jak, niż ogólnikowo, to papierowe mapy miały swój urok i w moich oczach były bardziej użyteczne. Dosłownie. Potem była z tego całkiem miła pamiątka.
– Znasz jakieś ciekawe miejsca, Jocelyn? – spytałam zaciekawiona.
Nah, przy okazji miasto. Miasto też będzie trzeba zwiedzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz