— Nie są krzywe — odpowiedział spokojnie, jakby nie pojmował, że właśnie próbowałem go obrazić. Jednocześnie wydawał mi się taki niewinny, miły i... uroczy, aż ciężko było mi pluć prosto w jego twarz. Na dodatek wgapiał się we mnie tymi swoimi ślepiami, jakby pierwszy raz widział kogoś mu podobnego. A przecież nie jesteśmy jedynymi zwierzołakami w tej szkole, chyba widziałem gdzieś po drodze lisa, chociaż nie przyglądałem się z bliska. Zwierzę przestało mnie w końcu obserwować, a potem serdecznie się uśmiechnęło, wymierzając cios prosto w moje ego.
— Jestem Cesare — przedstawiło się. Był głupi, udawał czy po prostu był naturalnie ciotą? Uroczą, a jednak nadal ciotą i prawdopodobnie w zagrożeniu wojny mógłby co najwyżej uciekać na tych swoich patykach.
— Kyozuo. — Uśmiechnąłem się do Cesare, podchodząc bliżej. Ten cofnął się nieco, a jednak tym razem nie opuścił wzroku. Nie byłem w stanie rozpoznać uczuć, które malowały się na jego twarzy. Ni to spokój, a jednak oczy wyglądały jakby były mocno zdezorientowane, a wręcz przestraszone. — Robisz za podwózkę do miasta? — zapytałem, uśmiechając się jeszcze serdeczniej, aby nie dało się poznać mojej złośliwości, która wręcz wyciekała z moich ust. Dokładnie obserwowałem jego najdrobniejszy ruch, kiedy ten zastanawiał się nad odpowiedzią. To może być wyjątkowo udany wieczór.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz