Rozejrzałam się wokoło, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia w dzisiejszym dniu. W teorii miałam naprawdę multum rzeczy do roboty, w praktyce - moja głowa nie nadawała się w obecnym stanie do przeprowadzania jakichkolwiek sensownych działań. Robiłam błędy w obliczeniach do bilansów, myliłam dialekty przy pisaniu ogłoszeń, podmieniłam czasowniki staromowy z nowąmową, czyli wszystko ograniczało się do piszczenia "Zostaw nas w spokoju!". Więc zostawiłam. Ruszyłam prosto na podbój świata, zostawiając za sobą stertę papierów, Herę kłócącą się z Vinem, Fomę drącego się na Dextera i śmiejącego się z obu par Jamesa. Zdecydowanie za głośno. Chociaż? Trzeba było powoli myśleć o nadchodzących wyborach samorządu na drugi rocznik, pierwsze klasy w drugim semestrze powinny wystawić własną reprezentację. I Dexter z Jamesem co prawda byli cudowni, ale w praktyce niekoniecznie nadawali się do pełnienia funkcji tego rodzaju. I w sumie, Cesarz świadkiem, że nie wiedziałam, co nasza trójka w tym samorządzie robiła. Oh, trzeba będzie pogadać z Herą na temat jej ewentualnej kampanii reklamowej. I wyjaśnić chłopakom, że, sorry memory, ale albo ruszają tyłki i zaczynają machać coś bardziej ogarniętego, albo żegnamy się z przywilejami. Pierwszy (kolejny) rocznik sam z siebie nie wystartuje już bezpośrednio do rady, ale i tak będą musieli wydelegować jednego lub dwóch przedstawicieli, więc w sumie na jedno wychodzi. Wyszłam na dwór, chcąc się przewietrzyć i właśnie wtedy natrafiłam na kogoś, kto fikał koziołki. Skierowałam się w jego kierunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz