Wieczór był dziwny. Miły. W miarę sensowny. Zaciągnęłam w końcu chłopaków do roboty, a przynajmniej próbowałam. Efekty i tak należały do gatunku lepszych niż zwykle, więc w sumie czułam się spełniona i podreperowana duchowo. Przejrzeliśmy większą część zalegającej korespondencji, zmusiłam ich do oddania mi listów od Cesarza, a przy tym w końcu święta dwójka zasiadła do podpisywania mi najważniejszych rzeczy. Zdążyliśmy zatwierdzić regulamin, wszelkie ogary, aż przyuważyłam z zaciekawieniem, że znajome nazwiska mignęły mi w trakcie formularzy. Doczekaliśmy się nowego nauczyciela, a kolejna profesorka była w w drodze, w dodatku wiozła ze sobą dodatek w postaci małej dziewczynki. Oh, cóż, tego się nie spodziewałam, nie bardzo wiem, co dziecko miałoby tu robić, tym bardziej, że ani przedszkola, ani szkoły dla młodszych, a ona bodajże dziesięć lat ledwie miała. James rozwalił się na łóżku, Dexter zajadał ciasteczka przy oknie. Dotknęłam dłonią szufladki biurka, decydując się w końcu zerknąć na coś, co ignorowałam od cesarz wie kie...
– Na cesarza, niemożliwe, oni wzięli się do jakiejkolwiek pracy, Heat? – powiedział Foma na przywitanie, wchodząc do pokoju. – Mamy mały problem – stwierdził, przesuwając się bok, pokazując Shioko, a sam podniosł rękę z kuraletem do góry. – Zepsuty, nic się z tym nie zrobi niestety – oświadczył, wzruszając ramionami.
– Oh – wymamrotałam, podnosząc się z siedzenia, musnowszy palcami szufladkę. Podeszłam do chłopaka, biorąc do ręki kuralet. – Auć, czyja to robota? – spytałam, stukając czubkiem pomalowanego w fantazyjne wzory paznokcia o rozbity ekran.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz