Parsknął nerwowym śmiechem, podrapał się po głowie. Powoli zaczynałam mieć wrażenie, że wzajemna koegzystencja na równie szczątkowej powierzchni, co nasz akademik, sprawiała, iż wszyscy kończyliśmy z podobną mimiką i gestykulacją.
– Załóżmy, że dobrze… – mruknął z niepewnym uśmiechem na twarzy. – Dopóki nie zawalam alchemii jest dobrze. A tego na razie nie zawalam – dodał po chwili. – Co prawda nie liczę na cudowne wyniki z przedmiotów humanistycznych, bo nigdy nie potrafiłem porządnie się za to zabrać, ale no… Celuję w eliksiry i zielnictwo, może jeszcze runoznawstwo, żeby mi za łatwo nie było. A ty?
– Nie jestem pewna – wymamrotałam, obniżając nieco głowę, ostatecznie trochę byłam od niego wyższa, nawet minimalny obcas dodatkowo potęgował różnicę w naszym wzroście. – Myślałam może o dyplomacji, literaturze albo wróżbiarstwie. – Wzruszyłam ramionami. – Większy problem z nauczycielem, profesor Nibyłowski nawet nie udaje, że wie cokolwiek na temat przedmiotu – jęknęłam. To było kuriozalne, ale w facet nie odróżniał fusów od kawy, od fusów od herbaty. W teorii nie miało to znaczenia, w praktyce, gdy mówiliśmy o wróżbiarstwie, tutaj nawet rodzaj porcelany, z której była wykonana filiżanka, miał znaczenie. Jak żyć, no jak. – Jakie masz plany na wakacje? Zostajesz w mieście? Wracasz do domu? – spytałam chłopaka, podchodząc nieco bliżej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz