Cesare czuł, że coś jest nie tak. Czuł to w obu parach swoich płuc, które skurczyły się ze stresu. Tajemniczy chłopak o imieniu Marvill był po prostu… zbyt przyjazny. I nie chodziło tu o zwykłe nadużycie pomocy. Wszystko co mówił było tak słodkie, niewinne i zarazem nieco kłamliwe, że Cesare bał się o swoje życie i zdrowie.
Marv miał po prostu obłęd w niewinnych ślepkach, które wlepiał w coraz bardziej zestresowanego jeleniołaka. Cesare ukradkiem rozglądał się za drogą ucieczki, gdyż był pewien kilku rzeczy. Po pierwsze: nie chciał być źródłem weny. Po drugie: nie był delikatnym i kochanym stworzeniem. Po trzecie: Marvill w całej swojej niewinności był przerażający.
– Mam na imię Cesare – odpowiedział na pytanie i przycisnął do siebie książki od alchemii, jakby to miało uratować go z tej dziwnej sytuacji. – A w co będziemy… się bawić? – zadał podejrzliwie pytanie, które dręczyło go od początku ich rozmowy. W końcu obaj byli studentami i zabawy w berka czy chowanego to już nie był ich przedział wiekowy. Jednak uczniowie uczelni byli tak różni pod wszystkimi względami, że Cesare nie zdziwiłby się jakby to miała być zabawa w ciuciubabkę. Oczywiście cztery nogi plus zamknięte oczy równałoby się katastrofą, więc jeleniołak miał nadzieję, że Marvill wymyślił jakąś niegroźną i przyjazną zabawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz