Dzisiaj było wyjątkowo deszczowo. Aż Amigo stwierdził, że w mojej torbie będzie znacznie wygodniej niż na moich ramionach. Westchnęłam cicho, szukając wzrokiem choćby promyczku słońca. Na marne. Jęknęłam, wiedząc, że będę musiała przebiec przez ulewę, żeby dostać się do akademika. Przy okazji sprawdzić, czy brat się dobrze bawił przy symulowaniu choroby. I czy nie złapało go prawdziwe przeziębienie, bo strzeliło mu coś głupiego do głowy. Lekki uśmiech wykrzywił moje usta, gdy o nim pomyślałam i trzymał się na swoim miejscu, gdy przemoczona dotarłam do budynku. Kichnęłam, trzęsąc się z zimna i natychmiast zaczęłam biec na czwarte piętro. Brr! Nienawidzę chłodu.
– Wróci… – Wpadłam do pokoju i zamurowało mnie w progu. Ostrożnie położyłam torbę na podłodze, rozglądając się powoli po pomieszczeniu. Wszędzie walały się rzeczy, a koce oraz poduszki zostały ułożone na kształt fortecy. Skądś wytrzaśnięto też kartony, które ogradzały całą „budowlę”. Oh. Mimowolnie uśmiechnęłam się szerzej i zrobiłam kółko wokół sterty, zgarniając mokre włosy za ucho. W końcu zatrzymałam się przed wejściem, a przynajmniej wydawało mi się, że to wejście. Kucnęłam, opierając dłonie na kolanach i odezwałam się, nadal szukając wzrokiem białej czupryny bliźniaka w tym zamęcie.
– Marvill? Marv? Narcyziku? – zawołałam, oczekując reakcji albo odpowiedzi. Albo obydwu naraz. Czułam się z lekka rozbawiona, w głębi duszy przeczuwając, że jak Fintan przyjdzie, to raczej zadowolony nie będzie z widoku, który zastanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz