Rozważałam czy nie dać bratu sójkę w bok za wieczną aurę mordu. No, może nie wieczną, przed chwilą było jeszcze w porządku. Mimo wszystko powstrzymałam się przed jakimkolwiek upomnieniem go. Dopiero przyjechaliśmy, więc okej, niech głupek oznacza swoje terytorium [to brzmi idiotycznie]. Przewróciłam delikatnie oczami, a kąciki ust uniosłam nieco wyżej.
– Jestem Dexter, to jest Nico. Miło nam was poznać, wprowadzimy was do szkoły. Na samym wstępie, macie jakieś pytania?
– Dzisiaj Aubert – poprawił chłopak kolegę, a ja przekrzywiłam głowę zdezorientowana. Dexter i Nico… Znaczy Aubert. Dzisiaj Aubert. Dlaczego w sumie „dzisiaj”? Dobra, powoli. Później jakoś to wybadamy, bo moje ciekawskie myśli pewnie mnie nie opuszczą. Nie wnikaj teraz, najpierw rozeznanie w terenie, Pelagonijo. I pytania. Czy mam jakieś pytania? Na pewno mam, ale zbyt dużo błahych i nic nieznaczących. – Pytań chyba nie ma, jak widzę. Z tego co wiem macie wspólny pokój, więc możemy was wspólnie oprowadzić. – Zamrugałam parokrotnie wyrwana z zamyślenia. Chyba troszkę odleciałam… Dobra, po drodze zastanowię się nad pytaniami.
Już miałam otwierać usta, żeby coś powiedzieć, gdy już brali do rąk nasze bagaże, ale ugryzłam się w język, słysząc cichutki brzęk szkła. Aha.
Z niemym pytaniem w oczach zerknęłam na brata, zastanawiając się w duchu, cóż to przemycił… Co prawda, sama Amigo przemyciłam, ale przecie Marv też… Dobry Panie, a co z Vladdym? Znaczy się, miś nigdy jakoś nie narzekał z braku przestrzeni, ale mimo wszystko nie przesadzajmy. Żywe stworzenie [chyba stworzenie] zasługiwało po długiej podróży w ciasnym plecaku na chwilę wytchnienia. Z drugiej strony nie wiedziałam, jak maskotka się zachowa oraz jaka będzie reakcja. Choć bez wątpienia byłoby to komiczne.
Nagle poczułam, jak ktoś zaciska palce na mojej dłoni i kiedy minęła chwila zaskoczenia, uśmiechnęłam się do bliźniaka, odwzajemniając uścisk. Coś mi mówiło, że nie puści mnie przez najbliższy czas, ale w sumie ja też nie zamierzałam go puszczać. Po chwili dla ogarnięcia Szaliczek dźgnął mnie w plecy. Oczywiście, ta menda uważała na innych i robiła to, gdy nie patrzyli. Ale wracając do rzeczywistości, gdy jakoś uporali się z naszymi torbami [chyba mogłam sobie odpuścić pakowania tyle rzeczy…], zaczęło się oprowadzanie i starałam się skupić na słowach Abuerta. Tablety. Karty. Nie gubić, inaczej sekretarka zabije. Zapamiętać wszystko. Zwłaszcza to o bibliotece. W sumie jedno pytanie mogę wykreślić, ale moje alter ego żądne towarzystwa roślin skakało zniecierpliwione, czekając, aż wydukam pytanie. Więc gdy padło „Macie już jakieś pytania?”, podniosłam niepewnie wolną rękę, jakbym zgłaszała się do odpowiedzi, choć było to niekonieczne. Na dodatek trochę mi się trzęsła, mimo że starałam się uspokoić.
– Jest może ogród, szklarnia albo coś koło tego? A! I gdzieś mi mignęła jeszcze informacja o posiadaniu zwierząt. – Dałabym uciąć sobie głowę, że mimo nerwowości oczy mi się zaświeciły, gdy wymówiłam słowa „ogród” i „szklarnia”. Cóż, najważniejsza informacja dla mnie. Kątem oka spojrzałam jeszcze na brata, który ściskał moją dłoń, uśmiechał się i milczał jak zaklęty. Chyba nie miał żadnych pytań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz