Następnego dnia spotkaliśmy się, zgodnie z planem, po lekcjach. Miałam o tyle dobrego, że Foma powoli zaczął ogarniać chłopaków w kontekście wypełniania papierów. Strasząca ich Hera również mogła co nieco dopomóc, a choć czar nie potrwa długo, to wolne popołudnie było miłe. Oprowadziłam go po rynku, wyjaśniając mniej-więcej nieco skomplikowaną strukturę całego obiektu. Miasteczka uniwersyteckie, szkolne i akademickie były całkowitą nowością. Atlanta zaoferowała się przekwalifikować z miasta górniczo-handlowego, co w sumie wyszło im tylko na dobre, zważywszy, że tutejsze złoża rudy i surowców mineralnych były już praktycznie na wyczerpaniu. Nie wątpiłam, że taka ochocza propozycja znacząco wpłynęła na wybór umiejscowienia pierwszej z wielu akademii ufundowanych z ramienia cesarza. Sadząc po ilości raportów, nasza była pierwsza, ale już w tym momencie działały trzy kolejne, a czego jedna przyjmowała wyłącznie dzieci poniżej piętnastego roku życia. Prawdopodobnie przynajmniej kilka z nich zasili w przyszłym roku nasze szeregi. No własnie, trzeba było zabrać się za wstępne sprawdzanie zgłoszeń na nowy rocznik, z tym jak zwykle dużo roboty, a efekty wymierne. Westchnęłam w duchu, komentując miejscowe stragany. Chłopak szybko odpłynął.
– Coś się stało? – spytałam, unosząc brwi nieco bardziej do góry.
– Tylko się zamyśliłem. – Kiwnęłam ze zrozumieniem głową, oprowadzając go dalej.
– Rynek, idziemy właśnie tam. – Przeszliśmy kilkoma mniejszymi uliczkami. – Nie jest to nic specjalnego, ostatecznie wciąż Atlanta nie bardzo ma się czym pochwalić, bo nastawieni byli na eksport złóż, ale po utworzeniu akademii jest moc. Osoby, które prowadzą stragany, są specyficzne. I stragany też są specyficzne. Nawet bardziej niż nasza biblioteka, także najlepiej niczego nie dotykaj, nie dotykaj bez pytania i nawet z oddechem uważaj – poradziłam, wspominając kilka własnych przejść z omyłkowym zwierzyńcem.
– Myślę, że skończyliśmy. Co ci się podobało najbardziej? – spytałam.
– Tak naprawdę... – Zaczął się śmiać, drapiąc się po głowie. – Nie słuchałem przez połowę drogi i niewiele zdążyłem zapamiętać. Wybacz.
– Jak tak można? – Skrzyżowałam ręce na piersi. – Oprowadzam cię z dobrej woli, a ty nawet nie słuchałeś?
– Jeszcze raz proszę o wybaczenie.
– To pewnie przez to twoje zamyślenie, co? Czego dotyczyło?
– Nieważne, gdybym mógł ci zająć jeszcze odrobinę więcej czasu, może pokazałabyś mi miejsca, które lubisz?
– No nie wiem, czy jest w tym sens, skoro i tak olejesz to, co mam ci do powiedzenia. – Zaśmiałam się pod nosem, obracając się i stawiając kolejne kroki do przodu. – Może jak mi powiesz, nad czym tak myślałeś, skoro było to ważniejsze od twojej wycieczki.
– Wieś jest taka spokojna. Sąsiedzi są blisko, ale nie za blisko. Wszyscy się praktycznie znają, a jak nie, to przynajmniej kojarzą ze słuchu, więc wiadomo, gdzie, do kogo uderzyć w danej sprawie. Własne podwórko, domowy ogródek. Tyle pamiętam, kiedy byłem na noclegu z kolegami u ich dziadków. W mojej wsi, w której się urodziłem, w powietrzu wisiały pyły z pobliskich kopalni i zapachy z hut, ale dało się normalnie żyć, a to się liczy. – Uśmiechnąłem się do niej. – A ty? Wolisz wsie czy miasta?
– Nie bardzo mam porównanie. – Wzruszyłam ramionami. – W większości miałam kontakt tylko z wsiami, nie odwiedzałam za wielu miast, chyba wolę to pierwsze. – Przysiedliśmy na najbliższej ławce. – Skąd przyjechałeś, swoją drogą?
– Coś się stało? – spytałam, unosząc brwi nieco bardziej do góry.
– Tylko się zamyśliłem. – Kiwnęłam ze zrozumieniem głową, oprowadzając go dalej.
– Rynek, idziemy właśnie tam. – Przeszliśmy kilkoma mniejszymi uliczkami. – Nie jest to nic specjalnego, ostatecznie wciąż Atlanta nie bardzo ma się czym pochwalić, bo nastawieni byli na eksport złóż, ale po utworzeniu akademii jest moc. Osoby, które prowadzą stragany, są specyficzne. I stragany też są specyficzne. Nawet bardziej niż nasza biblioteka, także najlepiej niczego nie dotykaj, nie dotykaj bez pytania i nawet z oddechem uważaj – poradziłam, wspominając kilka własnych przejść z omyłkowym zwierzyńcem.
– Myślę, że skończyliśmy. Co ci się podobało najbardziej? – spytałam.
– Tak naprawdę... – Zaczął się śmiać, drapiąc się po głowie. – Nie słuchałem przez połowę drogi i niewiele zdążyłem zapamiętać. Wybacz.
– Jak tak można? – Skrzyżowałam ręce na piersi. – Oprowadzam cię z dobrej woli, a ty nawet nie słuchałeś?
– Jeszcze raz proszę o wybaczenie.
– To pewnie przez to twoje zamyślenie, co? Czego dotyczyło?
– Nieważne, gdybym mógł ci zająć jeszcze odrobinę więcej czasu, może pokazałabyś mi miejsca, które lubisz?
– No nie wiem, czy jest w tym sens, skoro i tak olejesz to, co mam ci do powiedzenia. – Zaśmiałam się pod nosem, obracając się i stawiając kolejne kroki do przodu. – Może jak mi powiesz, nad czym tak myślałeś, skoro było to ważniejsze od twojej wycieczki.
– Wieś jest taka spokojna. Sąsiedzi są blisko, ale nie za blisko. Wszyscy się praktycznie znają, a jak nie, to przynajmniej kojarzą ze słuchu, więc wiadomo, gdzie, do kogo uderzyć w danej sprawie. Własne podwórko, domowy ogródek. Tyle pamiętam, kiedy byłem na noclegu z kolegami u ich dziadków. W mojej wsi, w której się urodziłem, w powietrzu wisiały pyły z pobliskich kopalni i zapachy z hut, ale dało się normalnie żyć, a to się liczy. – Uśmiechnąłem się do niej. – A ty? Wolisz wsie czy miasta?
– Nie bardzo mam porównanie. – Wzruszyłam ramionami. – W większości miałam kontakt tylko z wsiami, nie odwiedzałam za wielu miast, chyba wolę to pierwsze. – Przysiedliśmy na najbliższej ławce. – Skąd przyjechałeś, swoją drogą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz