– Chyba nie będzie takiej potrzeby. Przynajmniej mam nadzieję – zaśmiała się, siadając na krześle, ale po jej minie mogłam poznać, że sterta papierzysk przypominała upiornego potwora z bagien. I w sumie nawet się jej nie dziwiłam, bo każdy przecież marzy, żeby spędzać piątkowe popołudnie na mozolnej pracy, która zakrwawiała o syzyfową. Nie miałam wątpliwości, że z Jamesem urwę sobie małą, nieco krzykliwą i bolesną (dla niego) pogawędkę, wykorzystanie uczniów powinno być piętnowane. Tym bardziej, że Pelagonija nie przypominała osoby, która byłaby w sanie kogokolwiek posłać w cztery diabły, a chłopak jednak bywał przekonujący, zwłaszcza, gdy używał swojego nieco strasznego tonu. Odetchnęłam z ulgą, widząc jej uśmiech. Zerknięcie na kolorowe flamastry wydawało się zbawieniem, a chłopacy przecierpią inny charakter pisma, będą musieli, bo przy okazji zrobię im wykład, że mają tyłki wziąć w troki i ruszyć do roboty.
– Poprawić karty atlantyckie uczniów? – odpowiedziała niepewnie. – W sumie może być wszystko, co wydaje się łatwe do ogarnięcia – dodała, zmieniając nieco ton.
Jedna z moich brwi powędrowała nieco wyżej, poszerzając uśmiech. Jak dziecko błądzące we mgle. Skinęłam jej głową, podsuwając Małej karty uczniów.
– Część z nich jeszcze nie jest w naszej akademii, robimy wstępny przesiew drugiego roku. Jeżeli czegoś nie będziesz wiedziała, to wołaj. Zaznaczaj wszystko co wygląda dziwnie, czemu trzeba się przyjrzeć i tak dalej, nawet jak nie ma nic dziwnego, ale masz tylko przeczucie. Zawsze lepiej sprawdzić – podsumowałam, zabierając się do bilansów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz