– Gotowy? – spytał Clarine z ręką na grzbiecie Cesare. Czy był gotowy? Z całą pewnością nie. Sama perspektywa opuszczenia bezpiecznego miejsca przy boku opiekuna napawała go strachem, a myśl o pozostaniu w miejscu pełnym obcych ludzi sprawiała, że miał ochotę po prostu uciec jak najgorszy tchórz. Na razie wszystko działo się powoli. Powoli przyzwyczajał się do nowego życia. Powoli ufał Crosby. Powoli stawał się pewniejszy siebie. Teraz jednak został rzucony na głęboką wodę. Nagle i zdecydowanie zbyt szybko. Wiedział, że rok to wystarczająco dużo czasu, by się pozbierać, jednak nie ważne jak bardzo się starał, wszystko pozostawało niezmienne.
Cesare westchnął w myślach, spuszczając głowę, aż włosy przykryły mu pole widzenia. Przygryzł wargę i powoli skinął na znak potwierdzenia.
– Gotowy – skłamał, choć tego nienawidził, jednak nie chciał zawieść Clarine. Mężczyzna i tak zrobił dla niego wystarczająco, by nie rzec za dużo.
– Świetnie – przyklasnął Crosby i delikatnie złapał za ramiona swojego podopiecznego. – Cesare, spójrz na mnie. Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie napisać lub zadzwonić. Jasne? – Przytaknięcie. – Naprawdę chciałbym dłużej z tobą zostać, ale muszę jechać. Klienci czekają i nieszczególnie tolerują spóźnienia. Będę cię odwiedzał, jak tylko będę miał czas. Ucz się pilnie, znajdź przyjaciół i jako przyzwoity opiekun zakazuję ci chodzić na imprezy w dni szkolne. Zrozumiano?
– Oczywiście – odpowiedział z delikatnym uśmiechem, a Clarine jeszcze raz spojrzał mu głęboko w oczy, po czym przytulił szybko kruche ciało jeleniowatego. Cesare niemal natychmiast się spiął i zwalczył w sobie chęć ucieczki. Na szczęście czułości trwały tylko ułamek sekundy.
– Do zobaczenia! – powiedział mężczyzna i posłał swojemu podopiecznemu szeroki uśmiech.
– Do zobaczenia.
Cesare patrzył jak Clarine odchodzi i wsiada do auta, a potem odjeżdża z parkingu. Sprawdził, czy torba przypięta do skórzanego pasa na brzuchu, który swoją drogą ledwo tolerował, oby na pewno dobrze się trzyma. Wszystko było w idealnym porządku. No może prawie wszystko.
Jeleniołak spojrzał na budynek akademii i kłębiących się wokół niego uczniów. Dosłyszał ich śmiechy czy wesołe krzyki, ale i tak serce podchodziło mu do gardła. Świadomość, że będzie musiał do kogoś podejść i zapytać o sekretariat, wywoływała u niego atak paniki, który udolnie powstrzymywał.
– Dam radę – powiedział sobie i powoli ruszył do przodu. Noga za nogą. Racica za racicą.
– Cześć, jestem James, miło mi cię poznać. Będę cię dzisiaj oprowadzał, jeżeli miałbyś jakiekolwiek pytania to wal. W razie czego znajdziesz mnie w pokoju samorządu, pytaj o przewodniczącego. Cesare, prawda?
Jeleniołak niemal nie stanął dęba. Tak był zajęty rozmyślaniem o nowym rozdziale w jego życiu, że nie zauważył zbliżającego się chłopaka. Szybko stanął, zachowując bezpieczną odległość i nieśmiało odwzajemnił uśmiech nieznajomego.
– Prawda – skinął. Widać było, że James chciał coś jeszcze powiedzieć, ale rozległ się głośny dźwięk dzwonka. Cesare podskoczył spłoszony, bo irytująca melodyjka wydawała się wydobywać z jego pleców. Dopiero po chwili skojarzył fakty i z piekącymi polikami ściągnął bez słowa plecak i wyjął z niego swoją komórkę. Spojrzał na wyświetlacz a konkretnie zdjęcie głupiej miny Clarine z podpisem ,,najlepszy opiekun na świecie <3”. Szatańskie urządzenie nadal darło się w dłoniach Cesare, który tylko się na nie patrzył, próbując przypomnieć sobie coś z lekcji o technologii. Jednak okazało się, że nie pamiętał nic.
– Czy… ty… mógłbyś mi pomóc? – wydukał i powoli wyciągnął dłoń z telefonem w kierunku Jamesa. Gdyby w pobliżu zorganiozowano konkurs na najczerwieńszego buraka to poliki Cesare zdobyłyby całe podium.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz