środa, 14 czerwca 2017

[EP] James, the end

Przewróciłem oczami, zastanawiając się jak dalej potoczy się cała impreza. Ludziom z powodu procentów powoli zaczynało szumieć w głowie, kilka pierwszych ludków odleciało już kompletnie, oddając się w spokoju poalkoholowo-sennej rozpuście. Pokiwałem ze zrozumieniem głową, słysząc słowa chłopaka. Podrapałem się po szyi, myśląc nad odpowiedzią, za którą później nie wykastruje mnie Heather.
– Pelagonija – zacząłem, mając nadzieję, że nie pomyliłem się w odmianie imienia dziewczyny  – naprawdę nie musi umieć tańczyć, żeby czerpać z tego przyjemność. Nigdy nie tańczyłeś dla samej radości z tańczenia? – spytałem z zaciekawieniem, poszerzając uśmiech. – Wiesz, mówią, że żeby się dobrze bawić, trzeba się upodlić – podsumowałem. 
– Gość jest trzy razy większy od ciebie, ma trzy razy więcej we krwi, a ty jesteś w stanie komunikować się ze mną jak przedstawiciel rozumnego gatunku. Tamten to inna para kaloszy, klapek czy co wy tam, w tym waszym neandertalskim Valentine, nosicie – prychnąłem z rozbawieniem. – Pozwolisz, że zostawię cię w takim wypadku w spokoju z własnym sumieniem. Jeżeli planujesz zgon, to raczej zalecam taktyczny odwrót i powrót do pokoju – poradziłem, odwracając się i rozglądając. Gdzieś tu powinna siedzieć Heather, ale jak na złość nigdzie nie byłem w stanie jej znaleźć. Skinąłem tylko głową migdalącej się Herze z jej wampirkiem, zanim sam podjąłem jednoaktową sztukę poszukiwawczą. Wziąłem butelkę piwa ze stołu, uznając, że przecież nam się również należy. Zrobiłem szybki rekonesans, czy wszyscy w miarę jeszcze kontaktowali i czy nie nadeszła pora zrobienia remanentu, jeżeli chodzi o stan gości, ale póki co było w miarę. Wyprostowałem się, rozluźniłem mięśnie, dostrzegając siedzącą na kamiennej ławeczce blondynkę. Podszedłem do niej, podając jej napój.
– Jak się  bawisz? – spytałem, siadając obok.
– Głośno – podsumowała wybiórczo, poprawiając lewą dłonią włosy. Upiła łyk piwa, które zaraz wróciło do mnie. – Gorzkie – jęknęła, marszcząc brwi. Wysiliłem się jedynie na rozbawione prychnięcie zamiast odpowiedzi. Siedzieliśmy tak w upojnej ciszy przez kilka minut, myśląc nad, bogowie wiedzą, czym.
– Jak tam Sky? – spytałem, chcąc przerwać milczącą barierę, którą ledwie zagłuszały dźwięki imprezy.
– Jak zwykle – odparła, wzruszając ramionami i podbierając ode mnie butelkę. Upiła łyka zanim wymamrotała dalszą część pod nosem. – Siedzi u siebie, wracać nie chce, twierdzi, że całą resztę pojebało. Norma.
– Idziesz też na alchemię? Czy jednak magomedycyna? 
– Nie wiem – wymamrotała, upijając łyk, zanim ponownie wymieniliśmy się butelką. – Trzeba pomyśleć niby, ale w sumie. – Wzruszyła w końcu tylko ramionami. – A jak ty? Historologia? – Kiwnąłem z potwierdzeniem głową. – A gdzie Dexter? – spytała z rozbawieniem, doskonale znając odpowiedź.
– A jak myślisz? – parsknąłem, przypominając sobie ich zachowanie na trawie, gdy odchodziłem. Jak na mistrzów gry i tak dalej, zaskakująco mało dbali o prywatności.
– Dobra, pora się zbierać. – Wyciągnąłem w jej stronę dłoń, pomagając dziewczynie wstać. Nieopatrznie zahaczyliśmy jedno o drugie, stykając się wargami. Dalej poleciało szybciej, przy szumiącym w naszych głowach alkoholu. Ręka na biodrze, druga na ramieniu, za gorąco, za szybko, zbyt melanchlolicznie, ze świadomością, że jutro oboje się wyprzemy i będziemy udawać, że nikt niczego nie pamięta. Odsunęliśmy się w końcu od siebie.
– To nie ma żadnego znaczenia, prawda? – spytałem z lekko wyczuwalną irytacją w głosie.
Następna godzina upłynęła nam na ogarnianiu ludzi, odsyłaniu bądź odprowadzaniu tych mniej trzeźwych do pokoju. A potem wszystko zdołaliśmy, o dziwo, uprzątnąć, choć drobna pomoc magii miała w tym niebagatelne znaczenie. Ostatecznie rozłożyliśmy się w altance, pochłaniając na współkę ostatnią butelkę alkoholu.
To może nie było idealne, ogarniające czy logiczne, ale to nadal nie miało żadnego znaczenia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis