sobota, 13 maja 2017

Wprowadzenie: Jane

Zwlekłem się z łóżka, zaczynając rozumieć, że to nie jest najlepszy dzień mojego życia. Przy okazji strąciłem na podłogę jedną z książek, które wolały się po całym pokoju. Po dziwnych i dziwniejszych akcjach z biblioteką (próbę odnalezienia teczki Fintana podjęto trzykrotnie, dalej nie ryzykowaliśmy), Heather wpadła w prawdziwy szał poszukiwania odpowiedzi na pytania nigdy niezadane. I najbardziej nurtującym było oczywiście - co się z tym piekielnym budynkiem wyprawia. Błogosławieństwo ani modły nie pomogły, magia niczego nie wykryła, a na wszystkich zdawał się on reagować w ten sam sposób - agresją. Mimo to blondynka usilnie, raz po raz, wymykała się do biblioteki, szukając jakichkolwiek punktów zaczepienia. Po pierwszej wyprawie zrezygnowałem, dając wyraźnie do zrozumienia, że nic co ludzkie obce mi nie jest, ale bez przesady, bo tutaj będziemy potrzebować cięższej artylerii. Poza tym - nudziłem się. Piekielnie się nudziłem. Zajęcia skończyłem wcześniej, ponieważ nauczycielka źle się poczuła. Do roboty nie miałem kompletnie nic, bo przez ostatnie kilka dni rozdzieliliśmy obowiązki. Heather zajęła się przygotowaniem miasteczka, Dexter budżetem i papierologią, Hera zakochała się w pomyśle zrobienia imprezy integracyjnej i w ten sposób zostałem sam na placu boju. Coraz mniej czasu spędzaliśmy razem, choć paradoksalnie nie czułem się zazdrosny, powoli zaczynało stawać się to irytujące. Dexter, jeżeli już miał wolną chwilę, to przesiadywał w laboratorium, ewentualnie coraz więcej czasu spędzał z tym nowym o dziwnym imieniu. Heather, jak to Heather, znikała nie wiadomo gdzie i równie znikąd się pojawiając. O dziwo, najwięcej czasu spędzałem z Herą, a po nałożeniu filtra na wszystko, co mówiła, zaczynałem się powoli przebijać przez jej skorupę. Chyba. Prawdopodobnie. Kto ją tam wie, spodziewałem się niedługo ujrzeć kolejny świstek dotyczący zawiadomienia o zapotrzebowaniu na zwiększenie budżetu klubu dziennikarskiego. 
Rzuciłem okiem na książkę, decydując się sprawdzić jej zawartość.

"Cartole są jednymi z najbrzydszych stworzeń, jakie kiedykolwiek postawiły stopę na Białym Archipelagu. Zważywszy na to, że nie posiadają nóg, musi być to również jedno z największych osiągnięć nauki paradoksalnej ostatnich pokoleń. Kto by pomyślał, że te ledwo trzymetrowe istoty sprowadzone z Wyspy Cyklopów kiedykolwiek wychylą łby poza granice wędrownych cyrków? W wyniku drobnych niedogodności okazało się, że natura poszczyciła ich inteligencją godną wschodnich mędrców, a największym tego powodem jest fakt, że ludzie uważają je poprzednie za głupie. Cartole, znając przewrotność ludzkiej natury i skłonność do destrukcji, zdecydowały się pozostawić własną inteligencję w cieniu wrodzonej brzydoty."

Z książki wypadła karteczka. Mała żółta karteczka. Z dopiskiem: "Piątek, 13ta, wprowadzenie Jane". Pismo Heather rozpoznałem w mgnieniu oka. Westchnąłem i zabrałem się za doszukiwanie się teczki, dziewczyny nie było, ale jednak nową ktoś powinien wprowadzić. Przywdziałem na twarz uprzejmy, przyjacielski uśmiech i chwyciłem potrzebne rzeczy - kuralet oraz przygotowaną kartę atlancką. Następnie skierowałem się na zewnątrz, oczekując nowoprzybyłej. Jeżeli dobrze pamiętam z informacji zawartych w teczce, nie była pierwszą lepszą znajdą wyrwaną do akademii dla próby pozorowania równouprawnienia, a jedną z osób, które w miarę obracały się w lepszych sferach. Znajomość z nią zapowiadała się interesująco. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis