poniedziałek, 15 maja 2017

Od Nicodème'a CD Jocelyn

Trzasnęła przede mną drzwiami. Oh, no tak, najlepiej być skończonym chamem dla dopiero co poznanej osobie. No cóż, do gustu sobie nie przypadniemy. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do swojego pokoju, nie spiesząc się i zastanawiając, co mam do zrobienia w najbliższym czasie. Wprowadzenie kilku nowych uczniów, dowiedzenie się, co dziwnego dzieje się w bibliotece, spotkanie się z resztą członków samorządu i ustalenie co, kto i kiedy ma zrobić. W końcu jeszcze nie podzieliliśmy się swoimi obowiązkami, a powinniśmy zrobić to jak najszybciej, zanim rok szkolny zacznie się na dobre. Wszedłem do swojego pokoju. Powinienem pościelić łóżko, wyglądało ono tragicznie po moich porannych odwiedzinach.. Wygniecione, poduszka zrzucona na podłogę.
Ygh. 
Szybko przystąpiłem do sprzątania po porannym huraganie. Ułożyłem wszelkie dokumenty na biurku, łóżko w końcu zaczęło wyglądać porządnie. Zerknąłem kątem oka na zegar. Zbliżała się osiemnasta, już od półgodziny wydawali kolację w stołówce. Powinienem się pospieszyć, jeżeli chciałem zjeść coś w miarę jadalnego i odpowiednio doprawionego. Chwyciłem za karnet stołówkowy oraz losowe dokumenty, które mogłem uzupełnić w czasie jedzenia i wyszedłem z pokoju.
Do stołówki doszedłem w kilka minut. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Praktycznie każdy stół był już zajęty, a reszta członków samorządu nawet nie raczyła się pojawić na czas kolacji. Heather pewnie miała kolejny atak, James jej pomagał, a Dexter? A Dexter pewnie bawił się kolejnym pierwszoroczniakiem. Nic nowego. Szybko zająłem sobie miejsce przy ostatnim stole, rzucając na niego dokumenty, a następnie poszedłem po jedzenie. Wziąłem resztki czegoś jadalnego, omijając szerokim łukiem stos rzeczy niejadalnej (dalej zastanawiam się czym to było, bo nie przypominało to nawet szarego kleiku dla małych dzieci). Usiadłem na swoim miejscu i zacząłem grzebać widelcem w talerzu, starając przekonać się do zjedzenia czegokolwiek. Usłyszałem odchrząknięcie nad swoją głową. Podniosłem wzrok, a moim oczom ukazała się... denerwująca i niekulturalna pierwszoroczniaczka z uszami i lisim ogonem. Zmarszczyłem brwi, zauważając, że nie ma ze sobą tacy.
– Nie bierzesz jedzenia? – zapytałem się. – Ah... To ty. Przyszłaś mnie irytować? Za jakie grzechy – dodałem w aktorskim stylu, podnosząc dłoń do czoła, udając, że mdleję i wznosząc oczy na sufit.
– Skąd wziąć jedzenie? – odpowiedziała pytaniem i siadając na przeciwko mnie.
Ygh, liczyłem na spokojny wieczór.
– Jak się spojrzysz za siebie, po lewej stronie masz ladę z jedzeniem. – Zerknąłem kątem oka na swój zegarek. – Co prawda nic jadalnego może już tam nie być... No i czy wzięłaś swój karnet? Bez niego nic nie dostaniesz, nawet tych najbardziej niejadalnych rzeczy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis