środa, 24 maja 2017

Od Marvilla, CD Jasmin, Nicodeme, Dexter

Ohh, kochanko Ikara! Uosobienie żaru miłości! Oślepiająca gwiazdo! Cóż zrobił ci taki niegroźny karaluch jak ja, by katować mnie tym bezlitosnym gorącem? Jeśli to ma być sugestia, bym zdjął koszulkę i dał ci podziwiać moją nagą klatkę piersiową, wiedz, że naiwna z ciebie kurewka. W życiu, za Chiny ludowe nie dam ci zniszczyć mej alabastrowej skóry! Wolę już zakonserwować swoją boskość pod duszną koszulką niczym śledzia w puszce. Tak samo, jak zakonserwowałem swoje sumienie (Bez obaw, by nie narzekał zostawiłem mu pudełko ciasteczek domowej roboty). Za puszkę w tym iście poetyckim geście posłużył mi plecak, za śledzia - Vladdy. Przy czym ta kupa waty jest, była i zawsze będzie śledziem, śledziowatym śledziem, upośledzonym śledziem, śledzącym śledziem. Czemu jeszcze nigdy nie poświęciłem mu żadnego z moich wierszów? To taka ciekawa postać.
Cóż, wracając do czasu obecnego. Boski Twórca również dokonał iście poetyckiego czynu, tworząc śledzia w puszce. Tym razem puszką był autobus, a śledziem - my. Taak, niczemu niewinni pasażerowie. Czując, jak kolejna kropla potu spływa mi z czoła, przetarłem twarz dłonią, wzdychając ciężko. Duszno było w cholerę, potu było w cholerę. Tłustych oblechów było w cholerę. A czego brakowało...? Klimatyzacji, oczywiście! Mi i Jaśminowi nie dane było znaleźć miejsca siedzącego, ale bez obaw, zadbałem, by żaden zboczeniec nie ośmielił się wykorzystać tej dogodnej do molestowania sytuacji. Mama mówiła: "Marvill, pij mleko, będziesz wielki." Marvill posłuchał po raz pierwszy mamy, i tak oto ma teraz czym osłaniać Pel przed czynnikami zewnętrznymi. 
 – Marv, dusisz - pisnęło cicho przyciśnięte do ściany słońce, spoglądając na mnie z milczącym błaganiem w oczach. No tak, może powinienem mimo wszystko udostępnić jej tą minimalną ilość tlenu i przestrzeni osobistej... I dlatego właśnie, moje drogie dzieci, nie powinno się puszkować własnego sumienia. Bo jeszcze udusicie własną siostrę, idioci.
– Przepraszam Pelusiu. To niechcący. - Posłałem jej kojący uśmiech, wzrokiem już wyszukując potencjalnej ofiary. Ale że co, jak, jaka ofiara, ktoś spyta... A kimże byłbym, jeśli nie Marvillem Eternum, który każdą sekundę czasu słonecznego wykorzystuje dla osobistej rozrywki? No kimże? "Prochem i niczem" wymamrotał sennie Mickiewicz, przewracając się na drugi bok w trumnie. Ale ale! Ciągle odbiegam od tematu, no przecież. Spojrzałem na wprost, na lewo, na prawo, i znowu na wprost, bo tam był prawidłowy kierunek i meine ofiara, no cóż, nevermind. Nieświadoma staruszka drzemała sobie wygodnie w fotelu, a na jej okalane zmarszczkami czoło opadał miętowy beret. Ofiara idealna, rzekłbym, gdybym nie był zajęty podziwianiem własnej osoby w odbiciu szyby. Na litość boską, Eternum, skup się! Miałeś właśnie w podły sposób ośmieszyć seniora! Co z tobą nie tak?!
"Wszystko, wszystko." Powiedzieliby wszyscy, gdyby widzieli mój monolog wewnętrzny. Na szczęście tylko ja sam jeden wiem, jak bardzo jest popierdolony. Hack life! Naturalnym gestem sięgnąłem do plecaka, chwilę grzebiąc w nim i wyciągając białą czapkę z daszkiem. Wymarzone płótno jak i narzędzie zbrodni! A z tego co zdążyłem zauważyć, starowinka najwyraźniej nie dowidziała. Ostrożnie sięgnąłem ręką i ściągnąłem jej okulary o grubych szkłach, chowając do tylnej kieszeni. Z bocznej plecaka wyciągnąłem czarny marker, odgarnąłem włosy z czoła i jąłem się zastanawiać, jaką zacną intencję babince przypisać. W końcu w kilku słowach ująłem i podatki, i partię rządzących, i synów marnotrawnych, i wszelkiego rodzaju kundle, i orientacje seksualne, i emerytury. Piękne, prymitywne, a jednocześnie kontrowersyjne dzieło! Teraz musiałem je tylko dopełnić, dokonać podmiany, niczym master ninja na ostatnim poziomie z bossem. Przełknąłem cicho ślinę, ściągając chrapiącej babuni z głowy beret i zostawiając na miejscu wcześniej przygotowaną czapkę z daszkiem. Ohh, ile bym dał, by zobaczyć minę przechodniów na jej widok! Z triumfem zerknąłem na Pel, mrugając do niej i i przystawiając palec do ust w uciszającym geście. Po czym jakby nigdy nic chwyciłem siostrę za rękę, ciągnąc w stronę drzwi autobusu. 
– Nasza stacja, Jaśminku! - Prawie wyskoczyłem z środka transportu, targając za sobą biedną Pelusię jak worek ziemniaków. W międzyczasie założyłem beret od staruszki na głowę, by choć trochę uchronić się od upierdliwego słońca i jąłem rozglądać się w poszukiwaniu oprowadzających. 
– Słońce moje, nie gorąco ci w Amigo? Przegrzejesz się - burknąłem, nadal ściskając jej rękę. W moim interesie przede wszystkim leży, by Pel nie myślała nadto o swoim nagłym powrocie do szkoły. Może myśleć o mnie, przede wszystkim o mnie. – Nie za ciężki ten bagaż? Ponieść za ciebie? Poniosę. Poniosę... O, dzień dobry! – Momentalnie się wyszczerzyłem na widok dwóch sylwetek chłopaków, podążając w ich kierunku i nie dając Pelargonji nawet na chwilę złapać tchu. Z lekką zadyszką w końcu przystanąłem przed nimi, kłaniając się (a jakżeby inaczej!) w sposób przesadny i zdejmując na moment nakrycie głowy, by zaraz z powrotem umieścić go na głowie. 
– Jestem Marvill, Marvill Eternum. Ta urocza istotka, która właśnie wypluwa płuca to Pelagonija.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis