– Bez przesady, w bibliotece naprawdę nie straszy – powiedziałem z pobłażliwym uśmiechem, ignorując nagłe pojawienie się Dextera. Heather miewała swoje momenty, w czasie których całkowicie zapominała o fasadzie, jaką na siebie nałożyła. Wolałem być wtedy w miarę delikatny, rozumiejąc, że przyzwyczajenie się do tego miejsca, z daleka od znajomych budynków czy ludzi może być dla niej trudne. A dodatkowo - była dziewczyną, jakiś instynkt pozostały z czasów kamienia łupanego jednak się we mnie zachował.
– Słyszałam kroki, a to nie jest normalne – odparła z godnością, unosząc głowę, ale nic nie było w stanie zetrzeć wściekłej czerwieni z jej policzków. Poszerzyłem lekko uśmiech, który nieco zbladł, widząc, jak dziewczyna wstaje. Może niekoniecznie powinienem wspominać o tych dokumentach...
– Uspokoję ją zaraz.
– Pójdę po papiery
Wymieniłem z Dexterem porozumiewawcze spojrzenia, zanim wstałem i skierowałem się w stronę pokoi. W międzyczasie zrobiłem krótki przegląd rzeczy do zrobienia, gdy odległy huk wyrwał mnie z zamyślenia. Podskoczyłem obok okna, decydując się zerknąć na źródło zamieszania. Z mojej perspektywy niewiele dało się zobaczyć, za wyjątkiem Dextera wypadającego biegiem z biblioteki, który ciągnął za sobą jakiegoś chłopaka. Oh. Czyli jednak warto będzie skoczyć po zapasowy kuralet, sądząc po minie czarnowłosego. Miałem już iść prosto do pokoju, żeby wyjaśnić sprawę z Heather, ale głośne szczekanie zaciekawiło mnie na tyle, żeby zajrzeć do jednego z pokoi na czwartym piętrze. To nie tutaj właśnie dziewczyna miała ulokować jednego z nowych uczniów? Przygotowałem szeroki uśmiech, zanim zapukałem i wszedłem.
W pokoju był pies. Nie za duży, nie za mały, o czterech łapach i brudnej, lekko skołtunionej sierści, ale jednak pies. Podrapałem się po szyi, zanim zdecydowałem się w końcu przywitać.
– Cześć, jestem James. Wpadłem spytać czy czegoś nie potrzebujesz – skłamałem naprędce. – Zaraz przyniosę ci kuralet i kartę atlancką – dodałem, powoli podchodząc do łóżka. Zdecydowałem się w końcu pogłaskać psinę, która wtuliła łeb w moją dłoń. – Twój pan to pewnie Fintan, ale ciebie jeszcze nie znam Mała, jak się wabisz? – spytałem, odwracając wzrok z psa, na jego właściciela. – Jak rozumiem, wiążę się z tym jakaś dłuższa historia? – zażartowałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz