Oh, to zdecydowanie było interesujące. Przyjrzałem się bliżej chłopakowi, który już na pierwszy rzut oka wydawał się interesujący. O wiele niższy ode mnie, ale za to o naprawdę niesamowitym, wręcz elektryzującym kolorze włosów. Coś pomiędzy legendarną oktaryną, a lekko zmatowiałym hekstronem. Ciekawe. Powiedziałem tylko, że zaraz wrócę i wróciłem do pokoju samorządu po zapasowy kuralet. Skoro już mieliśmy omówić problem psa, to wypadałoby przy okazji ukończyć wszystkie potrzebne procedury wprowadzania chłopaka jako nowego ucznia. Zapukałem na wszelki wypadek, wiedząc, że Heather nadal może znajdować się w jednym ze swoich... stanów, jeżeli można to tak nazwać. Nie słysząc sprzeciwu, wszedłem do pomieszczenia. Jasnowłosa medytowała, siedząc po turecku w dresach na łóżku ze słuchawkami w uszach i zamkniętymi oczami. Pomachałem przed jej twarzą ręką.
– Houston, mamy problem – wymamrotałem, wyciągając jedną słuchawkę z jej ucha. – Dexter skoczył po teczkę, nie bocz się. Mam przeczucie, że i on poczuł, że jest tam coś nie teges. – Nic, null, zero reakcji. Przyjrzałem się klatce piersiowej dziewczyny, która jednak miarowo podnosiła się i opadała, chociaż tym razem obyło się bez hiperwentylacji. – Okej, najwidoczniej masz drobny atak. Zostać z tobą? – Krótkie, prawie niewidoczne potrząśnięcie głową wyraźnie dało mi do zrozumienia, że mam spadać. Podrapałem się po karku, decydując się zerkać co jakiś czas do pomieszczenia, czy dziewczyna nie ma lepszego momentu. W chwili obecnej kontakt z nią byłby jedynie dodatkowym czynnikiem stresującym. Wraz z wziętym z szafki kuraletem, wróciłem do chłopaka oraz - już czystej i wykąpanej - psiny. Usiadłem na łóżku, przyglądając się tej dwójce, która nadal wyglądała jak kupa nieszczęścia.
– Jakie masz plany na zatrzymanie jej? – spytałem wprost. – Regulamin zezwala uczniom jedynie na posiadanie własnych zwierząt po ukończeniu pierwszego semestru nauki – wyjaśniłem zwięźle. – Obawiam się, że dyrektor nie będzie zbyt zadowolony z utrzymania zwierzaka tego rodzaju w pomieszczeniach prywatnych studentów.
– Nic na pewno nie da się zrobić? – Mina chłopaka przypominała rzekę, w której zebrało się zbyt dużo wody i ta miała szanse dość szybko znaleźć się poza normalnym terenem zbiornika wodnego. Westchnąłem w duchu, utrzymując na twarzy pobłażliwy, a jednocześnie w miarę miły uśmiech.
– Oczywiście, że się da. Możesz trzymać ją tutaj niezgodnie z regulaminem, ale wątpię, żeby nie spotkała cię za to kara. Mamy natomiast klub miłośników zwierzaków. Jack jeszcze nie przyjechał z wakacji, ale sądzę, że zgodzi się zrobić miejsce dla Małej w oranżerii. Po upływie semestru będziesz mógł wziąć już na stałe do siebie, a póki co zapewnimy jej karmę.
– I budę? – spytał nieufnie chłopak.
– Oczywiście, nawet pomogę ci jakąś sklecić – obiecałem. – To jak?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz