Za chłopakiem, a właściwie obok niego, szła drobna psina, wyglądająca jak siedem nieszczęść. Znaczy, to było w miarę słodkie siedem nieszczęść. Z długą, czarną sierścią, która zdecydowanie wymagała kąpieli. Nie potrzebowałam przeciągać po niej ręką, żeby wiedzieć jak wiele rzeczy musiało się w nią zaplątać. Westchnęłam w duchu, zastanawiając się jak chłopak zamierza ugryźć temat ewentualnego zatrzymania zwierzaka. Szybkie ogarnięcie go i późniejsze ewentualne wypuszczenie nie wchodziło w grę, zwierzak prawdopodobnie by sobie sam nie poradził.
– Witam. Jestem Fintan Shibudo – przedstawił się z lekkim uśmiechem.
– Heather Williams – odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem, pochylając głowę, żeby przyjrzeć się rozmówcy. Cóż, trudno zaprzeczyć, że był odrobinę niski. Pomiędzy nami była różnica... z trzydziestu centymetrów? Raczej coś koło tego, ale niewiele mniej. Spróbowałam sobie przypomnieć jakiekolwek informacje z ledwie przejrzanej teczki, która na nieszczęście została w tej przeklętej bibliotece. Myśl, Heather, myśl. Odchrząknęłam cicho, zanim zaczęłam mówić. – Mam wprowadzić się w szkolne życie. Kuralet oraz kartę atlancką otrzymasz wieczorem – o ile zdołam wrócić do tego przeklętego budynku, ale to zostawiłam dla siebie – a w międzyczasie przedstawię ci krótko zasady. Zwierzaki – tu spojrzałam na psa – wymagają zatwierdzenia przez przewodniczącego samorządu w imieniu dyrekcji. Kampus składa się z kilku budynków, ten z czerwoną cegłą to biblioteka. Przed akademikiem stoi, do szkoły wystarczy iść tamtą ścieżka – machnęłam niedbale ręką w jej stronę – zgubić się praktycznie nie można .
– Na pierwszym piętrze akademika mamy sekretariat, salę do wspólnej nauki i stołówkę. Śniadania są wydawane od szóstej do dziewiątej, obiady od dwunastej trzydzieści do czternastej, kolacja od siedemnastej trzydzieści do dwudziestej. Cisza nocna zaczyna się o dwudziestej trzeciej i trwa do szóstej, przebywanie poza własnym pokojem poza nią będzie karane. – Zaprowadziłam go przed jego pokój, podczas krótkiego marszu chłopak milczał, w rezultacie po korytarzu rozbrzmiewało jedynie miarowe stukanie moich pantofli o podłoże. Pies jak za nami podążał, tak podążał, nie miałam serca go wyrzucać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz