wtorek, 22 maja 2018

Wprowadzenie: Mackenzie [0]

Przewróciłem z cichym westchnięciem papiery, które zawierały te wszystkie niby potrzebne informacje i dokładnie to samo zrobiłem z mrożonym groszkiem owiniętym szczelnie jakąś ścierką. Notoryczne przykładanie opakowania do policzka od jakichś dwóch dni non stop szczególnie dużo nie dawało, a moja twarz dalej wyglądała, jakby co najmniej ktoś wrzucił mnie na ring MMA. W sumie zbyt dużej różnicy nie było, lecąca w moją stronę pięść Oakleya prawdopodobnie niosła ze sobą tyle samo siły, co ta należąca do jakiegoś zawodnika.
Że musiał od zawsze coś trenować i ćwiczyć.
Właściwie to dalej przed oczami miałem widok całej sytuacji, która dłużyła się w nieskończoność, a ja nie mogłem zrobić absolutnie niczego, bo nie miałem czasu zareagować zasłonieniem się dłońmi, a co dopiero ucieczką w bok, czy cokolwiek.
Odnosiłem wrażenie, że jeszcze chwila, a poobdzierane knykcie chłopaka znowu staną na porządku dziennym, oczy znowu będą żarzyć się żywym ogniem, a leki od Renuli przestaną działać. Jedno w sumie było tylko pewne. Z Oakleyem znowu coś się działo, coś, czego zdefiniować się nie dało.
Spojrzałem jeszcze raz w lustro. To już nie był siniak, to był pierdzielony krwiak rozchodzący się po prawie że połowie twarzy, palący, piekący, bolący i doprowadzający do białej gorączki. Odmówiłem, gdy Illene proponowała mi podkład, fluid, cokolwiek, tylko żeby to zasłonić.
Teraz chciałem tylko i wyłącznie oprowadzić tę dziewczynę, którą mi podstępem podstawiono, znowu zniknąć w pokoju i przytulić się albo do lodu, albo do Renee. Nie wiedziałem, na co miałem większą ochotę.
Dlatego ubrałem się na cebulkę i ruszyłem przed szkołę, oczekując Mackenzie. Przynajmniej tak mówiły mi jej dokumenty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis