poniedziałek, 5 lutego 2018

Strach na wróble [4]

— Oakley, dwójeczka. — Skinąłem głową, zapamiętując sobie nazwisko chłopaka, dopasowując w miare jego charakterystyczne cechy do tworzonego w mojej głowie profilu i upewniłem się, że dwukrotnie zanotuję rocznik. Nie żebym był podejrzliwy (ale byłem), to miałem wrażenie, że za panem Oakley`em krok w krok chodzą kłopoty, o ile nawet nie śmierć sama w sobie. Tego rodzaju jednostki lepiej znać zawczasu, zaopatrzyć się w arsenał potencjalnych obietnic, starych przysług i tym podobnych. Na wszelki wypadek oczywiście, kto by się tam spodziewał, że relacja zapoczątkowana od straszenia w lesie może wyjść gdzieś dalej, ale wyczuwałem tutaj potencjał na partnera w zbrodni. A to już coś. 
— Nie szkoda ci było telefoniku? — Zerknąłem na resztki urządzenia, które walały się gdzieś tam po trawie. Rozleciała się? Kiedy, jak, gdzie? Trzask pękniętego ekranu słyszałem raczej na pewno, ale dopiero teraz zauważyłem, że jeżeli z ziemi błyska o mnie fragment obudowy, to raczej rzuciłem mocniej niż zamierzałem. Auć.
— Teraz już tak — stwierdziłem, wpatrując się w drzewo, na którym chwilę temu wyładowałem swoją złość. — Chyba potrzebuję się napić — mruknąłem w końcu do siebie, otrzepując piasek z kolan. Miałem już machnąć nieznajomemu (no, teraz już znajomemu) na pożegnanie ręką, ale zorientowałem się, że nie znam drogi. — Uhm... Którędy się wraca? — spytałem cicho, przenosząc wzrok na Oakley`a. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis