Miałam tego dość. Rumieńców na twarzy Varena, gdy tylko mijał mnie z Herą w korytarzu, tego głupawego uśmieszku na jego twarzy i kokieteryjnych spojrzeń rzucanych przez czerwonowłosą, która oczywiście wszystko podłapała, bo kto jak nie ona. Szykowała się rozmowa. I to niezbyt miła. A nawet bardzo nieprzyjemna. No cóż. Po drodze do domu kupiłam bukiet słoneczników, żeby postawić w salonie i choć trochę poprawić sobie humor. Miały takie śliczne łebki, które stale wyginały w kierunku tej masywnej kuli rzucającej morderczymi promieniami UV. Słoneczniki są urocze.
W wejściu rzuciłam plecak na ziemię, nie mając zamiaru robić pracy domowej na kolejny dzień. Kogo by to obchodziło? Spisze się albo nie, pewnie i tak nie będą sprawdzać. Słoneczniki położyłam na blacie w kuchni. Potem się je wstawi do wazonu. Hera wróciła już wcześniej, bo ja zostałam jeszcze trochę w sali artystycznej. Wcale nie dlatego, że tę rozmowę odwlekałam. Zwaliłam się na kanapę, upadając ciut za mocno.
— Musimy pogadać. I ty doskonale wiesz o czym — powiedziałam, zdejmując buty i zwijając się w kłębek na sofie. — Musisz wyklarować sytuację z Varenem. A przynajmniej mi ją wyjaśnić. W ogóle pojawił się tu w końcu tego wieczora? Bo jeszcze mi o tym nie opowiadałaś...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz