Zmiana opatrunku na łuku brwiowym, ochlapanie buzi wodą, ciche westchnięcie. Uśmiechnąłem się sam do siebie, dalej pochylając się nad umywalką.
Jesteś bezpieczny.
Odetchnąłem ciężej. Jestem. Jestem, kurwa, nareszcie. Przynajmniej na te kilka miesięcy. Odbiłem się gładko od zlewu, wyszedłem z łazienki, przemknąłem przez korytarz. Już nie chciałem zajmować Pelci, ostatnio wystarczająco ją wymęczyłem. Do Hanabi trząchać się nie miałem zamiaru, po akcji z erchnionem wątpię, by chciała ze mną gadać. Za Jamesem dalej panny sznurem, a z resztą nie chciałem mieć za wiele wspólnego.
Powinienem uszanować samotność, lecz ta doskwierała mi przez całe wakacje. Potrzebowałem kontaktu. Potrzebowałem...
Alex?
Gdzie była ta tępa pała z którą nie widziałem się zdecydowanie za długo? Odstawiłem go na bok na dobry miesiąc przed końcem roku, rzadko się z nim kontaktowałem. Przerwa zrobiła mi dobrze, zdecydowanie. Wytrzeźwiałem. Przynajmniej odrobinę.
W pokoju brak po nim śladu. Jeszcze nie przyjechał. Nie wiedziałem kiedy ma zamiar to zrobić.
Ludzie dopiero się zjeżdżali.
Na wszelki wypadek zadecydowałem rozglądać się za chłopakiem, spędzać chwilkę czy też dwie dziennie na dworze, oglądając się za białymi kłakami...
Dłuższymi, białymi kłakami, okalającymi twarz chłopaka. Twarz męską, doroślejszą, niż ją zapamiętałem. Kolczyk w wardze, analizujące rzeczywistość, radosne, błękitne oczka, kryjące za sobą tą samą, lazurową głębię, w której gotów byłem utonąć.
Nie zauważył mnie, szedł naprzód, z rozmarzeniem gapiąc się na szkołę, a ja z rozmarzeniem gapiłem się na niego.
Ciche, spokojne kroki, wyciszenie, byle mnie nie usłyszał, a potem delikatne ułożenie dłoni na ramionach, gdy na chwilkę się zatrzymał. Podskoczył w miejscu, zaskoczony. Nachyliłem się nad białowłosym.
— Witaj, Alexandrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz