I stało się. Ubrania pochowane, manatki spakowane, torby zamknięte, zbiór herbat oddany Heather w małym podziękowaniu za pomoc w udźwignięciu ton papierów, które zalewały samorząd. Nadszedł czas by się pożegnać, Uniwersytet Latający w końcu na mnie czekał. A po tym kto wie, kto wie, gazety, podręczniki, a może nawet powrócę do Uczelni Atlanckiej, by uczyć kolejne pokolenia? Odkryję nowe działanie niecodziennych składników? Będę najsławniejszym alchemikiem w historii? Może zawalczę z Dexterem o ten tytuł? No cóż, przekonamy się.
Podniosłem torby, wzdychając przy tym cicho. Raczej nie obnosiłem się z tym, że opuszczam AWU. Wolałem wszystko załatwić po cichu, skromnie, jak zawsze zresztą. Ważne rzeczy, typu karta samorządu, kuralet czy mundurki zostawiłem na łóżku. Omiotłem wzrokiem mój dotychczasowy dom po raz ostatni, odwróciłem się (nie na pięcie, bo chyba wywaliłbym się z tymi wszystkim torbami w dłoniach), po czym przeszedłem przez wcześniej otwarte przeze mnie drzwi. Westchnąłem. Pewnie trochę będę tęsknić za tym miejscem. Ale dlaczego nie mógłbym wpadać tutaj raz na jakiś czas? Wypić herbatę ze starym znajomym, zerknąć, czy Dexter z Fomą w końcu zeszli się po darciu ze sobą kotów, skoczyć do baru w małej grupce... Hej, przecież nikt mi nie zabroni, dorosły jestem!
Zszedłem po schodach i wymknąłem się z budynku. Wyprostowałem się, pierś wypchnąłem do przodu, a nos zadarłem do góry. Szkoda, że tak po cichu. No cóż, mam nadzieję, że nie widziałem się z nimi po raz ostatni. Mówi się trudno. Zacząłem sunąć do przodu. Witaj przygodo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz