sobota, 5 sierpnia 2017

Od Ayi, CD Nico

Aya Cowell, lat 17. Obywatelka Utopii chcąca uczyć się w Atlanckiej Wyższej Uczelni… Tak, tak, dobrze usłyszeliście. Nie wierzycie mi? To powtórzę raz jeszcze. Tylko słuchajcie uważnie, bo trzeci raz tego nie powiem… Już samo to, że mi nie wierzycie, sprawia, że samej jest mi trudno w to uwierzyć… Ekhem… OBYWATELKA UTOPII CHCĄCA UCZYĆ SIĘ W ATLANCKIEJ WYŻSZEJ UCZELNI.
Chwila… Że jak?
Możecie przestać...? No.
Zapewne wielu z was chciałoby zapytać: „Ale po co? Jaki to ma sens? Czy w Utopii nie ma lepszych szkół? Takiej, która przyjęłaby córkę właścicieli najlepiej prosperującej sieci sklepów z technologią zaawansowaną? Córkę milionerów albo nawet i miliarderów? Przecież jest Utopijką. Co jest z nią nie tak?”  Zapewne są takie szkoły i na pewno w wielu znalazłoby się dla niej miejsce, ale był jeden problem... Aya nigdy nie czuła się, nie czuje się ani nie będzie się czuć Utopijką.
Owszem, jej rodzice się tam wychowali, sama się tam wychowała, ale ani ona, ani jej starzy nigdy nie byli do końca jak ONI. Jej pradziadkowie byli obywatelami Cesarstwa jeszcze zanim wybuchła epidemia, która zmusiła ich do ucieczki… Ale to, jak jej rodzina została tym, czym została, to zupełnie inna historia i odrobinę dłuższa.
Wróćmy więc do Ayi.
Utopijczycy na ogół byli próżni i zbyt bardzo wynosili się na piedestale dokonań w świecie techniki, gdy tak naprawdę to właśnie technika wyprzedziła ich samych. W końcu to wskazówki z przyszłości pozwoliły im być tymi, kim są teraz. Świat bogaczy i ludzi pewnych siebie. Ludzie byli tam jak maszyny. Uczucia i relacje dawno zeszły na dalszy plan, a liczyły się tylko pieniądze i kto ma kontakty u ważniaków.
W szkołach dzieci były uczone, że maszyna jest najlepszą rzeczą pod słońcem. W końcu to ona stała się naszym sprzymierzeńcem… ale tylko nieliczni zauważyli, że zamiast być z nami na równi, zaczęła przejmować nad nami kontrolę.
Aya to wiedziała. I dlatego pomagała rodzicom w tworzeniu maszyn.
Co takie zdziwione miny? Zdziwko? Nie dziwię wam się.
Aya wiedziała, że to maszyny panują nad ludźmi… więc postanowiła sama zapanować nad maszynami. I tak sama zaczęła je projektować, wykorzystując swój rysowniczy talent, a następnie wraz z rodzicami, powoływała je do życia, z ich rąk trafiały one do masowej produkcji.
Ale to wciąż nic nie wyjaśnia, mówisz…
Może zbyt bardzo się rozwodziłam nad tematem, ale w tym wszystkim najważniejsze było to, że Aya ostatecznie uznała, że może być kimś więcej, niż mówią schematy. Nie obchodziła jej pewna i stateczna przyszłość jako głowa firmy rodziców. Nie czuła z tego satysfakcji. Pragnęła osiągnąć coś własnymi rękoma, czuć wszystko, co jest związane z ciężką pracą. Smutek, radość, frustrację, złość, euforię. Chciała dokonać czegoś własnymi rękoma, a nie wysługując się pracą rodziców.
Chciała odnaleźć swe miejsce.
Ale najbardziej, ponad wszystko, pragnęła to miejsce dzielić z osobą, którą w przyszłości pokocha. Nie była samolubna, jak Utopijczycy, którzy osiągnięte miejsce najlepiej zachowaliby dla siebie. Ona chciała się dzielić swym miejscem.
Właśnie dlatego stała teraz na peronie w Atlancie, po dwóch dniach podróży pociągami z licznymi przesiadkami. Tyloma jechała, że chyba każdym możliwym rodzajem tego transportu. Międzymiastowymi, międzynarodowymi i jednym międzywymiarowym
– No chyba was mas matka nie kocha – warknęła w przestrzeń na widok tej śnieżycy, w którą przed chwilą wysiadła z pociągu. Natychmiast weszła pod dach, pod którym już stało i tak wielu ludzi. Westchnęła i spojrzała na zegarek z dotykowym wyświetlaczem na nadgarstku. Kilkoma przyciskami uruchomiła jedną z licznych funkcji bransolety na jej lewym udzie, tuż pod krawędzią spódniczki, a mianowicie ogrzewanie.
Nie pytajcie jak.
Po jej ciele rozlało się przyjemne ciepło i z radosnym uśmiechem, bez żadnej kurtki, ciągnąc za sobą walizki i z plecakiem na plecach ruszyła w stronę postoju taksówek.
To chyba jakaś wariatka.
Idzie w środku zamieci bez żadnego płaszcza, a jedyne w co jest ubrana, to bluzka na ramiączkach z cropp topem na wierzchu, krótka różowa spódniczka, pończochy i wysokie buty.
Taksówkarz zadał jej pytanie, czy nie jest jej za ciepło. Na co z szerokim uśmiechem odpowiedziała:
– Jest gorąco
Została podwieziona pod samą bramę, mimo utrudnień na drodze. A przecież mówiła, że może przejść kawałek pieszo. Ona wiedziała swoje, ale kierowca nie wiedząc, że ta jej bransoleta posiada funkcję rozwiewu, którą mogła oczyścić swoją drogę z uciążliwego śniegu, coraz bardziej wzbierającego na gęstości, wolał nie ryzykować odpowiedzialnością za narażenie dziewczyny na śmierć z zimna. Jakkolwiekby nie była ona w jego mniemaniu szalona.
Zapłaciła więc i z pomocą kierowcy wyciągnęła walizki z bagażnika, po czym raźnym krokiem ruszyła w stronę wielkiego budynku, który miał być jej akademikiem. Wiele dowiadywała się już o tej szkole, więc wiedziała tak podstawową rzecz. Wzrokiem admirowała kunsztowne wykonanie i już wiedziała, że taka architektura to coś, czego Utopijskim miastom od dawna brakuje.
Rozejrzała się po chwili dookoła, szukając kogoś, kogo mogłaby zapytać o potrzebne jej informacje.
W pewnym momencie napotkała dość wysokiego, w porównaniu do siebie, białowłosego chłopaka, w żółto-czarnym szaliku. Całkiem przystojny. I przemarznięty.
Na jej widok wytrzeszczył oczy. No, nie dziwiła mu się. On trząsł się na zimnie, a ona paradowała w cienkich ubraniach, szeroko uśmiechnięta, bez cienia przejęcia się mroźnym wiatrem, smagającym jej twarz.
–Hejka! - zawołała wesoło, przyspieszając kroku i w końcu stając tuż przed chłopakiem. – Jestem Aya. Aya Cowell. Od tego roku mam się u was uczyć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis