Aya Cowell, lat 17. Obywatelka Utopii
chcąca uczyć się w Atlanckiej Wyższej Uczelni… Tak, tak, dobrze
usłyszeliście. Nie wierzycie mi? To powtórzę raz jeszcze. Tylko
słuchajcie uważnie, bo trzeci raz tego nie powiem… Już samo to,
że mi nie wierzycie, sprawia, że samej jest mi trudno w to
uwierzyć… Ekhem… OBYWATELKA UTOPII CHCĄCA UCZYĆ SIĘ W
ATLANCKIEJ WYŻSZEJ UCZELNI.
Chwila… Że jak?
Możecie przestać...? No.
Zapewne wielu z was chciałoby zapytać:
„Ale po co? Jaki to ma sens? Czy w Utopii nie ma lepszych szkół?
Takiej, która przyjęłaby córkę właścicieli najlepiej
prosperującej sieci sklepów z technologią zaawansowaną? Córkę
milionerów albo nawet i miliarderów? Przecież jest Utopijką. Co
jest z nią nie tak?” Zapewne są takie szkoły i na pewno w
wielu znalazłoby się dla niej miejsce, ale był jeden problem... Aya
nigdy nie czuła się, nie czuje się ani nie będzie się czuć
Utopijką.
Owszem, jej rodzice się tam wychowali,
sama się tam wychowała, ale ani ona, ani jej starzy nigdy nie byli
do końca jak ONI. Jej pradziadkowie byli obywatelami Cesarstwa jeszcze zanim wybuchła epidemia, która zmusiła ich do ucieczki… Ale
to, jak jej rodzina została tym, czym została, to zupełnie inna
historia i odrobinę dłuższa.
Wróćmy więc do Ayi.
Utopijczycy na ogół byli próżni i
zbyt bardzo wynosili się na piedestale dokonań w świecie techniki,
gdy tak naprawdę to właśnie technika wyprzedziła ich samych. W
końcu to wskazówki z przyszłości pozwoliły im być tymi, kim są
teraz. Świat bogaczy i ludzi pewnych siebie. Ludzie byli tam jak
maszyny. Uczucia i relacje dawno zeszły na dalszy plan, a liczyły
się tylko pieniądze i kto ma kontakty u ważniaków.
W szkołach dzieci były uczone, że
maszyna jest najlepszą rzeczą pod słońcem. W końcu to ona stała
się naszym sprzymierzeńcem… ale tylko nieliczni zauważyli, że
zamiast być z nami na równi, zaczęła przejmować nad nami
kontrolę.
Aya to wiedziała. I dlatego pomagała
rodzicom w tworzeniu maszyn.
Co takie zdziwione miny? Zdziwko? Nie
dziwię wam się.
Aya wiedziała, że to maszyny panują
nad ludźmi… więc postanowiła sama zapanować nad maszynami. I tak
sama zaczęła je projektować, wykorzystując swój rysowniczy
talent, a następnie wraz z rodzicami, powoływała je do życia, z
ich rąk trafiały one do masowej produkcji.
Ale to wciąż nic nie wyjaśnia,
mówisz…
Może zbyt bardzo się rozwodziłam nad
tematem, ale w tym wszystkim najważniejsze było to, że Aya
ostatecznie uznała, że może być kimś więcej, niż mówią
schematy. Nie obchodziła jej pewna i stateczna przyszłość jako
głowa firmy rodziców. Nie czuła z tego satysfakcji. Pragnęła
osiągnąć coś własnymi rękoma, czuć wszystko, co jest związane
z ciężką pracą. Smutek, radość, frustrację, złość, euforię.
Chciała dokonać czegoś własnymi rękoma, a nie wysługując się
pracą rodziców.
Chciała odnaleźć swe miejsce.
Ale najbardziej, ponad wszystko,
pragnęła to miejsce dzielić z osobą, którą w przyszłości
pokocha. Nie była samolubna, jak Utopijczycy, którzy osiągnięte
miejsce najlepiej zachowaliby dla siebie. Ona chciała się dzielić
swym miejscem.
Właśnie dlatego stała teraz na
peronie w Atlancie, po dwóch dniach podróży pociągami z licznymi
przesiadkami. Tyloma jechała, że chyba każdym możliwym rodzajem
tego transportu. Międzymiastowymi, międzynarodowymi i jednym
międzywymiarowym
– No chyba was mas matka nie kocha –
warknęła w przestrzeń na widok tej śnieżycy, w którą przed
chwilą wysiadła z pociągu. Natychmiast weszła pod dach, pod
którym już stało i tak wielu ludzi. Westchnęła i spojrzała na
zegarek z dotykowym wyświetlaczem na nadgarstku. Kilkoma przyciskami
uruchomiła jedną z licznych funkcji bransolety na jej lewym udzie,
tuż pod krawędzią spódniczki, a mianowicie ogrzewanie.
Nie pytajcie jak.
Po jej ciele rozlało się przyjemne
ciepło i z radosnym uśmiechem, bez żadnej kurtki, ciągnąc za
sobą walizki i z plecakiem na plecach ruszyła w stronę postoju
taksówek.
To chyba jakaś wariatka.
Idzie w środku zamieci bez żadnego
płaszcza, a jedyne w co jest ubrana, to bluzka na ramiączkach z
cropp topem na wierzchu, krótka różowa spódniczka, pończochy i
wysokie buty.
Taksówkarz zadał jej pytanie, czy nie
jest jej za ciepło. Na co z szerokim uśmiechem odpowiedziała:
– Jest gorąco
Została
podwieziona pod samą bramę, mimo utrudnień na drodze. A przecież
mówiła, że może przejść kawałek pieszo. Ona wiedziała swoje,
ale kierowca nie wiedząc, że ta jej bransoleta posiada funkcję
rozwiewu, którą mogła oczyścić swoją drogę z uciążliwego
śniegu, coraz bardziej wzbierającego na gęstości, wolał nie
ryzykować odpowiedzialnością za narażenie dziewczyny na śmierć
z zimna. Jakkolwiekby nie była ona w jego mniemaniu szalona.
Zapłaciła więc i z pomocą kierowcy
wyciągnęła walizki z bagażnika, po czym raźnym krokiem ruszyła
w stronę wielkiego budynku, który miał być jej akademikiem. Wiele
dowiadywała się już o tej szkole, więc wiedziała tak podstawową
rzecz. Wzrokiem admirowała kunsztowne wykonanie i już wiedziała,
że taka architektura to coś, czego Utopijskim miastom od dawna
brakuje.
Rozejrzała się po chwili dookoła,
szukając kogoś, kogo mogłaby zapytać o potrzebne jej informacje.
W pewnym momencie napotkała dość
wysokiego, w porównaniu do siebie, białowłosego chłopaka, w
żółto-czarnym szaliku. Całkiem przystojny. I przemarznięty.
Na jej widok wytrzeszczył oczy. No,
nie dziwiła mu się. On trząsł się na zimnie, a ona paradowała w
cienkich ubraniach, szeroko uśmiechnięta, bez cienia przejęcia się
mroźnym wiatrem, smagającym jej twarz.
–Hejka! - zawołała wesoło, przyspieszając kroku i w końcu stając tuż przed chłopakiem. –
Jestem Aya. Aya Cowell. Od tego roku mam się u was uczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz