sobota, 3 czerwca 2017

EP: Od Marvilla, CD Jaśmin, James

No, przyznam... Prędzej spodziewałem się czereśni na jabłoni w grudniu, niż podobnej preferencji zawodowej owego jegomościa. Byłem święcie przekonany, że tamten okularnik, Dexter bodajże, pełni funkcję przewodniczącego... Że też ironicznie na własnej skórze przekonałem się, jak bardzo stereotypowy jestem! Nie wolno oceniać ludzi po samym wyglądzie czy zachowaniu, co to, to nie. A szczególnie tego osobnika, Jamesa, choć ta lisia mordka już od początku nie przypadła mi do gustu. 
– Nikt wam się nie naprzykrzał?
W sensie tak, nie licząc ciebie? Nie, nikt. Niestety, musiałem ugryźć się w język, bo spojrzenie Jaśmina jasno sugerowało iż mroczne czasy nastaną, jeśli zapyskuję. 
– Wszyscy są bardzo mili. – A ty nie wiesz, dziecinko, że jak zaraz nie przestaniesz z nim flirtować, to ja przestanę być miły? 
– Na razie. – Mruknąłem przez zaciśnięte zęby, upewniając się by mnie usłyszał. Czy się wystraszył? Czy zrozumiał, że Pel to żaden materiał na jego dziewczynę i okazał skruchę...? Gdzie tam! Ta bezczelna gadzina jeszcze bardziej się uśmiechnęła, śmiejąc mi się prosto w twarz! I jak tu takiemu nie przyłożyć? No? 
– W razie czego zawsze do usług, mam nadzieję, że jeszcze się dzisiaj zobaczymy. – Ten dupek... Ta pierdolona małpiatka... Głupi sekundant... Przepraszam, co? Halo! On jawnie mrugnął! Pel jawnie się zaczerwieniła! Nie przywidziało mi się, cholera! – A na razie proszę o wybaczenie.
Oj tak, proś, błagaj, ale ja nie znam litości! Jeśli chcesz mię za szwagra, będziesz miał prędzej martwego szwagra. Nie tacy kozacy podbijali do Świergotki! I cóż, że kolega przystojny, w luj wysoki, miły, uprzejmy i szarmancki (czy to przypadkiem nie opis idealnego chłopaka Pel..? Mniejsza...), że przewodniczącym i dyktatorem całej szkoły? Uważacie, że ma przewagę? Haa? Kochana, naiwna smarkaterio. Ja przeżyłem dziesięć lat z potworem w związku zakrawającym pod małżeństwo sakramentalne. Z Vladdym. Ja wszystko przeżyję. 
Gdy sylwetka mister dupka znikła zza horyzontu, mister dziecko kwiatów wkroczyło do akcji. Ta bezczelna ciota chwyciła mnie za rękę, drugą dłonią dźgając mój zacny polik.
– Braciszku, dym ci wylatuje z uszu. 
Niech cię cholera weźmie, ciebie i twój anielski uśmiech! Boże, po raz kolejny błagam o pomoc. Daj mi instrukcję pod tytułem: "Jak obrazić się na Pel", bo chyba zawieruszyła ci się w kieszeni, gdy tworzyłeś mi bliźniaka. 
– Nie przejmuj się, gotuję pierożki. Nauczyłem się tej metody w piekle. – Warto było przemóc okowy nienawiści i wymusić na sobie dawkę mrocznego humoru, bo już po chwili Pel wybuchła iście uroczym chichotem, niby wiatr targał małymi dzwoneczkami. Nie jestem za dobry? 
– To gotuj... i przy okazji chodź ze mną zatańczyć. – Nie, jednak nie jestem. Jeśli coś, cokolwiek mogłoby mi przywrócić dobre samopoczucie na tej imprezie, definitywnie byłoby to obracanie się z Pel w walcu angielskim. Nawet nie zauważyłem, a twarz sama ułożyła mi się w głupi wyszczerz.
– Chętnie. – Parszywa ciota wie, jak mię podejść. Przecież nie mogłem jej odmówić, wuah! I prawdę mówiąc, nawet nie chciałem, bo naprawdę lubię z nią tańczyć. I cóż z tego, że chwilę później deptaliśmy sobie nawzajem po piętach, śmiejąc się z własnej nieporadności? To w tej nieporadności tkwił cały urok naszej znajomości. Co chwila rzucaliśmy głupimi tekstami, jak szaleńcy upajając się wonią kwiatów i wzajemnym towarzystwem. Może właśnie dlatego bez przerwy się szczerzyliśmy, gubiliśmy rytm i wpadaliśmy na innych, że przez zdradliwe powietrze przesycone wonią nektaru byliśmy na haju..? Ale kogo to obchodzi? Ta impreza nareszcie zaczynała mi się podobać. Kwiaty wyglądały cudownie. Wesoło tańczyły w rytm muzyki, porywane przez rozwiązłego, wietrznego casanovę, migocząc perłami rosy i barwnym suknem płatków. Niezapominajki, narcyzy, jaśminy, konwalie. W niebieskim kotle Bóg zmieszał grafit, purpurę, błękit i odrobinę morskiej barwy, dodał konserwanty, barwniki, zagęszczacze oraz mleko, mnóstwo mleka. Ową mieszankę posypał gwiezdnym pyłem i ciałem niebieskim, by taką oto boską zupę ukazać ludzkim oczom w noc trwającą obecnie. Aby jednak i przyziemnym sercom o wbitym w grunt spojrzeniu nie szczędzić tych cudów, w wodnej soczewce mienił się jej całkiem podobny obraz, może nawet piękniejszy i przejrzystszy niż oryginał, bo sztuczny. 
Niby chłodna noc, a ciepło. Co jest ciepłe? Sam już nie wiem, czy bardziej krucha dłoń, której palce kurczowo nie chcą puścić mojej dłoni, czy spojrzenie szarozielonych, dużych oczu, przyzywające niewidzialną siłą moje oczy. Chyba wszystko. Chyba całe sto sześćdziesiąt centymetrów słodyczy, uroku i ciepła, właśnie. TO wszystko, skrzywione odbicie mojej osoby. W przeciwieństwie do mnie, ją kocham prawdziwie. 
I na końcu tej bajki naskrobano by krzywymi literkami "i żyli długo i szczęśliwie, nie pamiętając swoich trosk i goryczy", jednak autor piszący naszą powieść, jest okrutny. Usypia czujność głównych bohaterów, by w najmniej spodziewanym momencie rzucić im kłody pod nogi.
To on tu jest głównym antagonistą, nie czarownica czy toster. To on powinien cierpieć. To on powinien umrzeć. To on powinien zniknąć. On, nie Jaśmin. 
Więc Jaśmin znikł, ale pozwólcie, że sprecyzuję. W jednej chwili była, uśmiechnięta, cudowna, kochana. W następnej chwili jej nie było. Mój kawałek duszy... Źródło żaru, bijącego w moim sercu żaru znikło wśród tłumu, wyrwane mi z piersi brutalnie przez byle chłystka i porwane falą pijanej tłuszczy. Gdy tylko jej dłoń puściła moją równowaga się zachwiała, nie tylko duszy, ale i ciała. Wszystkiego, właściwie. I nim się spostrzegłem, odrzuciło mnie w tył prosto na jakiegoś podpitego goryla, który, krótko rzecz ujmując, nie był zadowolony z nowej plamy od wina na koszulce. Ciekawe... Kto pierwszy zadał cios? Wzburzona kupa testosteronu czy zdezorientowany, upity nagłą pustką w duszy brat? Jak Boga nie kocham, nie pamiętam. Wiem tylko, że dziesięć minut później szarpaliśmy się wzajemnie, wykrzykując niezbyt konstruktywnie złożone obelgi. Boże. Bić się z kimś, i nawet nie czuć specjalnej nienawiści. A może czuć nie tyle nienawiść do tej konkretnej osoby, jak do całego rodzaju ludzkiego. Bo ja naprawdę, naprawdę was wszystkich nienawidzę. Pieprzone pasożyty. Dwulicowe żmije.
I pewnie tłukłbym go tak mechanicznie dłużej, pewnie bym go nawet zabił albo on zabiłby mnie (nie miałbym w sumie nic przeciwko, ba, niespecjalnie starałem się unikać jego ciosów), gdyby nie fakt, że w pewnym momencie zasnął. Jak dziecko. Akurat chciałem mu wybić oko, a szkoda.
– Czy to jest ten moment kiedy chcę wiedzieć, o co poszło? – Nie, bardziej to ten moment, gdy ja chcę wiedzieć coś ty u licha zrobił, panie przewodniczący. I czemu do cholery przeszkadzasz mi w wewnętrznym cierpieniu oraz bezpodstawnym wyładowywaniu się?
– Chyba sobie, kurwa, żartujesz. – Niezrozumiałym wzrokiem obiegłem to  śpiącego goryla, to znowu blondyna. Szczęście w nieszczęściu, proszę państwa! Ledwo mnie tłucze jakaś kupa łoju, to oto pojawia się ten tu niedoszły adorator Jaśminu, pstryknięciem palców powalając głazogłowego na grunt. W tym momencie nie zdziwiłbym się, gdyby wyskoczył w stroju wróżki i oznajmił, że na drugie mu Dzwoneczek. Przewodniczący i czarodziej w jednym! Popisowa sztuczka: wystarczy że się pokaże, a w jednym momencie twój dobry humor całkowicie wyparuje! Madżik normalnie. 
– Rozumiem, że to zły moment na zaproszenie pana do tańca? – Parsknął. – Nigdzie nie oberwałeś? I gdzie twoja siostra? 
Powoli. Błagam, powoli, bo ledwo orientuję się dlaczego całe ręce i nadgarstki mam pobrudzone swoją czy tam nieswoją krwią, czemu trzymam za kołnierz tego śpiącego człowieka i czemu chcę zatłuc nie tylko jego, ale i każdego z obecnych. Dumnie otrzepałem kolana z niewidzialnego kurzu, powoli podnosząc się do pozycji stojącej i mierząc chłopaka spojrzeniem. Dobra, skoro już wszystko mniej więcej ogarnąłem umysłem, wyjaśnijmy sobie parę rzeczy. 
– Nie tylko czas beznadziejny ale i osoba, bo ja nie umiem tańczyć. Tak samo jak Pel. Nigdy nie proś jej do tańca, szybko dostaniesz kosza i tylko twoje ego na tym ucierpi. – Taktyczne zabezpieczenie na przyszłość, ot co. – Oberwałem, bardzo. Tak, że przez najbliższe dwa miesiące nie dam rady wyjść na żadną z imprez. Szkoda. A Pel nie ma, jak widzisz. Z resztą nie powinno cię to interesować. A gwoli ścisłości... -– Mówiąc to spokojnie wskazałem palcem na głowę mojego niedawnego przeciwnika, a raczej rosnącego mu na samym środku czoła guza w śliwkowym odcieniu. – Mnie również powinieneś uśpić, panie przewodniczący. Nie to, bym skarżył się na twoją kompetencję... Ale bójka była dwustronna. Obrażenia były dwustronne. Więc jednak trochę się skarżę. A nawet bardzo. 
Wiem wiem, trochę skurwysyńska odzywka. Ale! Jeśli ten akt miłosierdzia Matki Teresy miał być próbą wkupienia się w moje, jako pseudo szwagra łaski, lub, o zgrozo, to litość nim pokierowała, szczerze i naprawdę wolę umrzeć jak kundel pod progiem, niż mu podziękować. Niech się goni, Caritas od siedmiu boleści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis