– Marv, dusisz – pisnęłam, starając się choć trochę zyskać przestrzeni dla siebie i rzuciłam mu błagalne spojrzenie. Przyciśnięta do ściany czułam się jak sardynka w ciasnej puszcze, ewentualnie jak Vladdy w plecaku brata. Odetchnęłam z ulgą, gdy się odsunął, mamrocząc przeprosiny z uśmiechem. Autobus może nie miał za wiele miejsca, ale nie był też napchany tyloma osobami, żeby mnie zaraz dusił. Chociaż podejrzewałam, że bardziej starał się mnie odizolować od innych, niżeli zabić. Przewróciłam oczami, ale wygięłam usta w lekkim uśmiechu. Kochany braciszek. Rzuciłam okiem na resztę ludzi w pojeździe i speszona schowałam nos w szaliku, ignorując dość wymowne spojrzenia innych w autobusie. Cóż, może mój szalik nie prezentował się zbyt estetycznie z tymi wszystkimi wzorami i nie pasującymi do siebie kolorami, ale gdy był grzecznie owinięty wokół moich ramion i związany na kokardkę, to nie rzucał się aż tak w oczy na tle innych ubrań. Prawdopodobnie. Może. Chyba. Miałam taką nadzieję, że to z powodu gorąca, a ja siedzę, znaczy stoję, w grubym szaliku, dlatego inni się gapią. A może to Marv? Westchnęłam, podnosząc wzrok na brata, który bazgrał coś na czapce, zerkając na drzemiącą staruszkę. Z jednej strony miałam ochotę się uśmiechnąć, a z drugiej współczułam jego ofiarom. Igo chyba podzielał moje zdanie, ponieważ poczułam uszczypnięcie w okolicy łokcia, na co tylko uśmiechnęłam się krzywo i pokręciłam głową. Udałam, że niczego nie widzę, nic nie słyszę, Marv wcale nie rozrabia, stoi grzecznie [Następnym razem poproszę ojca, żeby nas podwiózł. Mniej osób na sumieniu będę miała]. Zerknęłam na chwilkę na brata, a na jego mrugnięcie ponownie pokręciłam głową z rozbawienia. Wtem autobus się zatrzymał i zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, Marvill chwycił mnie za dłoń i wyciągnął z pojazdu. Ledwo chwyciłam na oślep swój bagaż i musiałam biec za nim. Na litość boską, musi tak gnać?! Czułam jak robię się czerwona, a płuca domagały się chwili przerwy w biegu. Ledwo wydukałam, że nie jest mi gorąco, a bagaże zabrał mi z dłoni, zanim odpowiedziałam. Do kogo krzyczał „dzień dobry”, nie zobaczyłam, ponieważ pociągnął mnie i w końcu się zatrzymał. Tak! Na wszystkich bogów, tak! Zgięłam się w pół, opierając dłonie na kolanach i wzięłam głęboki oddech, żeby choć trochę płuca przestały mnie palić. I policzki też, ponieważ czułam, że jestem cała czerwona.
– Jestem Marvill, Marvill Eternum. Ta urocza istotka, która właśnie wypluwa płuca to Pelagonija, również Eternum. – Usłyszałam i zmrużyłam oczy, podnosząc nieco głowę. Najpierw spojrzałam na brata nieco morderczo, ale „wypluwając płuca”, raczej nie wyglądałam zbyt groźnie.
– Następnym razem wolniej biegnij, proszę – burknęłam w jego stronę, gdy mogłam normalnie sklecić zdanie i wyprostowałam się, zerkając na dwójkę chłopaków. Moje alter ego wzięło kilka wdechów, starając się nie stresować na nowo i ogarnąć serce, które zdecydowanie biło zbyt głośno. Splotłam dłonie za plecami i uśmiechnęłam się do nich, kłaniając się lekko.
– Hej… – przywitałam się, a mój głos stracił na pewności siebie i znowu schowałam nos w szaliku, wyjątkowo nie uciekając wzrokiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz