Wyszłam jakimś z cudem z pokoju Fomy, udając, że doskonale się czuję na moich, oczywiście, stabilnych nogach, nawet jeżeli było to wierutne kłamstwo. Skoczyłam do własnego przybytku snu, na palcach przechodząc po panelach, starają się nie zbudzić śpiącego w najlepsze Jamesa. I chrapiącego, okropnie chrapiącego. Wymacałam w całkowitej ciemności bluzę z szafy wraz z ukrytą paczką wszechdocenianego dobra i małą latarką, zanim wypadłam z pomieszczenia, kierując się na zewnątrz. Złapałam jeszcze na odchodnym pantofle, które założyłam od razu, czując chłód bijący powierzchni. Dzięki wszystkim bóstwom, za karty samorządu, umożliwiające otwieranie i zamykanie głównych drzwi w czasie ciszy nocnej. Narzuciłam na siebie bluzę, czując chłód nocy. Jednocześnie poprawiłam zmierzwione włosy, które w tej chwili przypominały raczej gniazdo jakiegoś dzikiego ptaka, a przy okazji wygładziłam dolną część koszuli nocnej. Zapaliłam latarkę, mimo pełni księżyca widoczność nie należała do najlepszych. Wciąż ignorowałam ciemnoszare, wypukłe żyły, które bolały przy najdelikatniejszej próbie dotknięcia. Oj, Dexter zdecydowanie za to pocierpi. Swobodnie zawędrowałam w środek lasu, szukając dogodnego miejsca na odrobinę relaksu. Znalazłam miłą, przytulną drewnianą altankę nad brzegiem średniej wielkości sadzawki, a w niej jeden ogromny stół i kilka ławek. Usiadłam na jednej, odchylając głowę i opierając ją o kolumnę. A potem wyjęłam z kieszeni drogocenną paczkę fajek i zaklęłam, przypominając sobie o braku ognia. Rozejrzałam się wokoło, dostrzegając pod stołem pozostawioną przez kogoś paczkę zapałek. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, po krótkim upewnieniu się, że są suche, mogłam w spokoju cieszyć się drobną, nikotynową przyjemnością. Zabawa w akademii była... męcząca. Bardzo. O ile w poprzedniej szkole mogłam cieszyć się nieco bardziej ograniczonymi prawami i swobodą, o tyle miałam pewność, że moje ruchy nie są kontrolowane ani monitorowane. Tutaj z kolei miałam nieodłączne wrażenie, że zaraz usłyszę, jak ja bardzo powinnam zacząć przypominać ją. Być sprawniejsza. Lepiej wychowana. Potrafiąca wszystko w mig zrozumieć. Problem w tym, że zdecydowanie nią nie byłam, nawet jeżeli dla niektórych stanowiło to spory problem do zaakceptowania. A zresztą, w tym momencie miałam już wszystkiego serdecznie dość. Zerknęłam tęsknie na sadzawkę, zastanawiając się, czy kąpiel należała do ewentualnych lepszych pomysłów, gdy czyjś głos wyrwał mnie z zamyślenia.
– Znajdziesz drugiego dla ewentualnego kompana? – Usłyszałam czyjś żartobliwy głos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz