— Drażliwy? — zapytała się, podnosząc brwi, a ja wybuchnęłam śmiechem i poklepałam dłoń zielonookiej. Oj kochanie, i to jak! Skrzywiłam się jednak, wspominając dosyć mocne uderzenie plecami o ścianę. Czy wtedy przesadziłam? Bardzo możliwe. Czy żałowałam? Troszeńkę. Ale czy się opłacało, zobaczyć gwałtowną zmianę charakteru? I to jak! — Mów dalej, moja droga, mów dalej — dodała po chwili, przyspieszając kroku, by iść obok mnie, zamiast być ciąganą po korytarzu. Dobry wybór.
Uśmiechnęłam się szeroko, zamachałam rzęsami i wypchnęłam dumnie pierś do przodu.
— Pan Hopecraft jest spokojny i opanowany. Zazwyczaj. — Puściłam w jej stronę oczko. — Ale jest jak instrument. Pociągniesz za dużo razy za osłabioną strunę i — podskoczyłam podekscytowana, a z moich ust wydobyło się krótkie „puf” — pęka. Co prawda szkoda dobrze nastrojonego instrumentu, ale cóż... — Wzruszyłam ramionami, dalej utrzymując niewinny uśmiech na swojej twarzy. — Zdecydowanie się opłaca. Nawet jeżeli ceną jest troszkę bólu. — Mięśnie ponownie się spięły. — I szczerze? Troszkę mu współczuję. Wszystkie te dziewczynki, te kanapowe pieski, one widzą tylko blond włosy, brązowe oczęta — prychnęłam. — Mam nadzieję, że przynajmniej tego nędznego zarostu nie widzą — dodałam jeszcze drobną uszczypliwość. — Wracając, to przykre. Rzucają się na niego, jak wygłodniałe zwierzęta, a pewnie trzy czwarte z nich nie poprowadziłoby z nim rozmowy, która zmusza do użycia mózgu. Szkoda, jak bardzo przekonany o swojej świetności pan Hopectaft nie jest, tak trzeba mu przyznać, że jednak można go nazwać inteligentnym — westchnęłam. — Coś jeszcze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz