Wycinek z urodzin

Płomień siedmiu postawionych w równym rzędzie świeczek muskał powierzchnię lukru, podczas gdy para jasnobłękitnych oczu z czystą w sobie zachłannością wbijała spojrzenie w tort urodzinowy. Zaraz jednak młodego cukrzyka przywrócił z krainy tęczy i lukru kuksaniec siedzącego obok chłopca w gwiazdkowej czapeczce.
– Marv, zostaw! Tort będzie później! 
– Spokojnie, Wallie... – Uśmiechnął się grzecznie, nie spuszczając jednak wzroku z waniliowej esencji smaku. – Tylko patrzę. 
– Od patrzenia zwykle się zaczyna. – Wallie przewrócił teatralnie oczami, jednak cień uśmiechu błądził po jego wargach. – Nie chcesz otworzyć prezentu?
Zaraz też rezolutny poeta zmarszczył nos, z ociąganiem spoglądając na rumianą twarzyczkę bruneta. 
– Co masz na myśli?
– Prezent. – Nie przestając się uśmiechać, chłopak pogrzebał chwilę w kieszeni, wyciągając małe, owinięte czerwoną wstążką pudełko. Marvill przełknął cicho ślinę, a iskra zaciekawienia w jego spojrzeniu zabłysła i przybrała na sile.
– Przyjmuję. 
–  Co...? 
– Oświadczasz mi się, prawda? No więc, tak, wyjdę za ciebie.
– T-ty... – Eternum zachichotał cicho na widok intensywnie rumianych policzków chłopaka. – Nie! Oczywiście, że ci się nie oświadczam! Po prostu...  Po prostu otwórz! 
– No już dobrze, dobrze. – Pokręcił z rozbawieniem głową, ostrożnie pociągając za wstążkę w ten sposób, by niczego nie zniszczyć. Zaraz jednak wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił, a on sam z milczącym szokiem powoli, koniuszkami palców wyciągnął zawartość pudełka tak, jakby owy prezent miał nieopisaną wartość. I w jego oczach rzeczywiście miał.
Na jego małej, dziecięcej dłoni spoczywał model smoka, mozolnie posklejany z patyczków po lodach. Oczami wyobraźni widział każdy grymas na twarzy Wallie`ego, gdy dwa patyczki nie chciały się skleić lub odkleić, wyobrażał sobie ogrom czasu i cierpliwości, jaką musiał wykazać się siedmiolatek przy malowaniu i lakierowaniu każdej osobnej łuski na grzbiecie. 
– No i? – mruknął w końcu nieśmiało chłopak, wbijając wzrok w swoje dłonie. –  Podoba się? 
– Tak. – Marvill był już duży. Był "dorosły". A Wallie nigdy nie lubił patrzeć, jak jego przyjaciel płacze. Dlatego też zagryzł wargę, odzywając się drżącym od szczęścia głosem. – Jest naprawdę cudowny.
– Naprawdę-naprawdę? Cieszę się!– Nie dało się nie zauważyć z jaką ulgą brunet wypowiedział to zdanie, podczas gdy na jego twarzy wykwitł rozkoszny uśmiech.
– No już dobrze, dzieciarnio.– Wallie podskoczył nieco przestraszony, a Marv spiorunował wzrokiem swojego tatę, posyłając jedną, krótką i prostą wiadomość: "spadaj, przeszkadzasz". – To od Wallie`ego otwarłeś prezent, a od własnych rodziców nie zamierzasz?
Trzeba każdemu wiedzieć, że co jak co, ale owy siedmiolatek już od dziecka był zarażony niezwykłą zachłannością. Dlatego też na dźwięk słowa "prezent" oczy zapłonęły mu chciwością, a usta same ułożyły się na kształt banana. Zaraz też poderwał się z siadu, wpatrując się w swojego rodziciela jak cielę w malowane wrota. 
– Otworzę. Gdzie? Tatusiu, daaj. – Wyciągnął ręce tuż przed twarzą Vito, z anielskim uśmieszkiem przekrzywiając głowę. 
Jego tata parsknął cicho, wyciągając zza pleców wielkie pudełko oklejone folią w gwiazdkowe wzorki. Znaczy, tak to wyglądało z perspektywy siedmiolatka. W rzeczywistości czuwająca za Vito Ane podała mu wcześniej przygotowaną paczkę, a jej wielkość była raczej średnia. Marvill, poczuwając się do obowiązku podziękowania im w akcie przypływu nagłej wdzięczności rzucił się rodzicom na szyję (wyjątkowo, tym razem bez zamiaru ich uduszenia), wypluwając podziękowania z siłą torpedy wojskowej. Niedługo jednak trwały te wylewne czułości, bo już po chwili zajął ręce otwieraniem prezentu. 
I tak oto idealne przyjęcie, na którym obecne były wszystkie ciotki, wujkowie, rodzice, dziadek, panie i panowie z dobrych domów przeszyło ostre jak brzytwa słowo, zabijając niczym doskonały zabójca całą rodzinną atmosferę.
 – Shlyukha!
W tym momencie wszyscy jak jeden mąż zamarli, kierując zgorszone spojrzenia w kierunku źródła głosu, to jest prezentowego pudełka w gwiezdny wzorek. 
– Ślukha? –  powtórzyła Pel swoim dziecinnym głosikiem, przekrzywiając głowę na bok i marszcząc nosek. – Co to znaczy?
Vito już chciał upomnieć Pel i poprosić, by więcej tak nie kalała swoich ust, zaraz jednak większym problemem okazały się słowa gorsze. Raz w języku rosyjskim, to znowu już w bardziej zrozumiały na nieszczęście dla wszystkich sposób.
– Ty cholerny, pierdolony smarkaczu! Jak mnie podnosisz, cioto bez kręgosłupa?! Nawet kurwy z burdelu w Moskwie delikatniej chwytają za chuja niż ty!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis