Płuca

Litwo, ojczyzno moja
Byłeś tu zawsze, kiedy tego potrzebowałem. Przyzwyczaiłem się do twojej obecności, wiesz, wspierałeś mnie, scałowałeś rany, które pozostawili inni. Byłeś moim fundamentem do rozpoczęcia mniej toksycznego, normalnego życia, którego od dłuższego czasu bardzo mi brakowało.
Stało się dużo rzeczy, na które tak właściwie nie miałem wpływu, ale i tak to mnie obwiniano. To ja byłem głównym czynnikiem psującym... Psującym wszystko, co do tej pory było tak nieskazitelne, czyste, wręcz kryształowe. To ja postawiłem pierwszą rysę na diamencie, który nagle stracił jakiekolwiek znaczenie, więc wszyscy zaczęli go okładać i masakrować. Rzuceniem pierścionka. Krzykiem. Lecącym w ścianę talerzem. Pięścią wymierzoną w moją twarz.
To nie miało tak wyglądać, ja tego nie chciałem. To nie było celowe. Przecież ja nawet nic nie zrobiłem. To nie zależało ode mnie... Prawda?
ty jesteś jak zdrowie
Nie sądziłem, że ktoś będzie w stanie chociaż trochę mnie naprawić. Nie tamtych rzeczy, nie mojego życia. Mnie.
Bo chyba nie tyle, że straciłem rodzinę, czy spokój, czy nawet zdrowie. Straciłem cząstkę siebie, nawet nie wiem kiedy, wyparowała.
Ale byłeś ty, był spokój w twoich oczach, radość, która tak pięknie iskrzyła. Był uśmiech na ustach, były małe gesty, nieświadome, ale tak bardzo potrzebne i mi i tobie. Bo ja czułem się lepiej, ty czułeś się lepiej. Czasami miałem wrażenie, że podświadomie coś knułeś, planowałeś, byle jakkolwiek mnie skleić. Prawdopodobnie nawet nie miałeś o tym wszystkim pojęcia, w końcu uśmiechałem się tak szeroko, jak ty.
Chociaż ty też skrywałeś swoje sekrety. Ty też płakałeś w środku. Ciebie też rozrywało.
Widziałem to, wiedziałem o tym, a mimo wszystko nic nie robiłem. Bałem się, że mnie wyśmiejesz, zerwiesz kontakt i zaszyjesz się w sobie, bo i tak mogło być. Ludzie nie lubią mówić o swoich cierpieniach, wiem z doświadczenia.
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie
Nie śmiałem powiedzieć, że nic dla mnie nie znaczysz, bo było to całkowitym kłamstwem. Ale często musiałem to robić. Musiałem się tłumaczyć, uciekać, łgać, jak ostatni tchórz. Sam nie wiem dlaczego, chyba nie chciałem, żeby to wszystko zostało ujawnione, żeby ktoś się dowiedział, co tak właściwie się działo.
Potem nie potrafiłem spojrzeć w twoje oczy, ale musiałem. Nie chciałem, żebyś cokolwiek podejrzewał, żebyś dowiedział się o czymkolwiek, bo przy tobie nie potrafiłem kłamać. Nie potrafiłem powiedzieć ci czegokolwiek, co mijało się z prawdą.
Pamiętasz tego chłopaka, który kiedyś się z ciebie nabijał? Nie? Może nawet o tym nie wiedziałeś, ale ja słyszałem. Szemrał coś, prychał pod nosem, gdy mijałeś go na korytarzu, wytykał palcem, ale bał się powiedzieć ci to prosto w twarz.
Pobiłem go.
Wiem, nie chwali mi się tego, ale nie potrafiłem inaczej.
kto cię stracił.
A teraz wyjechałeś. Uciekłeś tak nagle, opuściłeś mnie, zostawiłeś mnie, bo twój ojciec skurwysyństwem dorównuje mojemu. Mam nadzieję, że cię nie dotknie w zły sposób, że nic ci nie zrobi.
Wiesz, pusto mi tu, tak bez ciebie.
Smutno tak.
Nie mam do kogo chodzić wieczorami. Jest Pel, to prawda, ale... Ale to nie to samo. Ona nie śmieje się w ten sposób. Moje uczucia przy niej nie wariują.
Tak, wariuję przy tobie, wiesz? Krzyczę w środku, rozpływam się, mam ochotę zwymiotować, bo żołądek wyprawia mi w brzuchu istne akrobacje. Mam ochotę cię wycałować, tak, jak ty nieświadomie scałowałeś ze mnie całą żółć. Mam ochotę cię bić po twarzy, po całym ciele za to, co ze mną robisz, a jednocześnie oddać ci całego siebie, dotknąć wszystkiego, bawić się twoimi włosami, molestować twój brzuch, drapać cię po ramionach. Mam ochotę na ciebie wrzeszczeć, a również mruczeć słodko-pierdzące słówka na ucho.
Naprawiasz mnie, a jednocześnie psujesz w tak obrzydliwy sposób.
Alexandrze Lee, wyjeżdżając, zabrałeś nie tylko swoje parszywe, chude dupsko, ale również cząstkę mnie, zdajesz sobie z tego sprawę? Zabrałeś mój najważniejszy organ, wziąłeś go sobie bez pytania, z perfidnym uśmiechem na ustach. Wyrwałeś go bez skrupułów.
Nienawidzę cię.
Kocham cię.

Sprawiłeś, że w moich płucach wyrosły kwiaty. Piękne, naprawdę piękne kwiaty. Wiesz, jest tylko jeden problem, jeden jedyny, mały... Nie jestem w stanie teraz oddychać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis