czwartek, 18 października 2018

Urządźmy sobie sabat [1]

Wiecie, jest taki czas, gdy człowiek jedynie marzy o wyspaniu się w wolny dzień i przeleżeniu go w całości w ciepłym, wygodnym łóżku owinięty w kołderkę niczym naleśnik. Ogółem spędzeniu go na najzwyklejszym leniuchowaniu i zakopaniu się w pokoju z dala od promieni słonecznych dnia, jakby miały mnie co najmniej zamienić mnie w popiół. Ha, pomarzyć mogłam.
Miałam ochotę rzucić jaśkiem w Jamesa, który z buta wlazł do pokoju i zażądał, że mam się ogarnąć, ubrać i wyjść razem z nim Stwórca jedyny wie gdzie. Chociaż musiałam przyznać, że na dźwięk magicznego słowa „sabat” troszkę się rozbudziłam. Bo luju, wieki minęły od ostatniego sabatu, a fakt, że blondyn bez pardonu tak wbił i mnie wyciąga, sprawiał, że moja ciekawość wzrosła. Co prawda umysłem byłam nadal w świecie snów, więc moje ogarnianie w „pośpiechu” nie było takie spieszne. I pewnie dlatego wywlokłam się z łóżka nieprzytomna w nieco przydużej piżamie z wizerunkiem Ciasteczkowego Potwora z szopą na głowie oraz niemrawą miną. Cóż, za późno i zbyt sennie na przejmowanie się swoim wyglądem. 
Na marudzenia i poganiania Jamesa odpowiadałam mu niewyraźnymi pomrukami i „Tak, tak. Chwilka”.
— Prowadź, przyjacielu, zanim zmienię zdanie i jednak walnę cię tym jaśkiem, a potem wrócę do spania — powiedziałam, kiedy w końcu wyglądałam jak człowiek, chociaż nogami nadal ospale włóczyłam, szurając. Obrzuciłam ciekawskim wzrokiem pleckach chłopaka i samego właściciela, zastanawiając się, czy nie powinnam czegoś wziąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis