sobota, 3 listopada 2018

REMONT



Przez najbliższe dwa, trzy tygodnie ekipa AWUska będzie zajęta remontowaniem całego bloga. Zostaną wprowadzone nowe zakładki, stare ulepszone, a spora część tekstu przeszła (i nadal przechodzi!) gruntowną korektę pod okiem Kociaka z  KK. W ciągu kolejnych trzech miesięcy nastąpi jeszcze jeden większy remont, związany ze zmianą szablonu, także zostańcie z nami. 


Listopad/Grudzień - AKCJA PROMOCYJNA AWU! 


sobota, 27 października 2018

Szanuj ciasto swoje [9]

— Daj jednego, czuję, że potrzebuję — parsknęła, jęknęła, chuj wie, co zrobiła, ale raczej brzmiało to jak skowyt kopniętego szczeniaka. Westchnąłem, niechętnie rzucając w jej stronę paczkę papierosów. — Nie wiem, czy mam cię zdzielić za tą twoją rozjarzoną minę, czy raczej dopytywać się, co tam wyczytałeś w liście — zaczęła mówić, no i zaatakowała. Podeszła pewniej, prawdopodobnie z furią w oczach, a ja po prostu parsknąłem śmiechem, domyślając się, że i ona powoli zaczynała łączyć fakty, zgadując, jaka wiadomość do mnie dotarła. — I na przyszły raz, nie jestem gołębiem pocztowym, więc bądź łaskaw odpisać tym u góry, żeby twoja korespondencja szła prosto do ciebie, a nie przez moje okno.
I wybuchnąłem śmiechem, prosto w twarz dziewczyny, przy okazji wypuszczając dym ze swoich płuc. Zawróciłem na pięcie, chcąc uchylić okno, bo jednak chyba nikt z nas, nawet jeżeli paliliśmy, to wolał nie udusić się w tym cholernym dymie.
— Źle się czuję, dając ci fajki, ile ty masz lat, szesnaście? Siedemnaście? — mruknąłem pod nosem, chwytając za klamkę. — Nie dopytuj, bo i tak się nie dowiesz, a zresztą wydaje mi się, że potrafisz wiązać ze sobą fakty i tak dalej, inteligentna z ciebie dziewczyna — stwierdziłem, ostatecznie splatając ręce na klatce piersiowej i opierając się o ścianę obok okna. Przechyliłem głowę w prawo. — Obiecuję, będę już z nimi kontaktować się osobiście, nie potrzebuję prywatnego posłańca. A zresztą, coś ty taka napuszona, czyżby twoje podanie zostało odrzucone?

piątek, 26 października 2018

Szanuj ciasta swoje [8]

Dupek najpierw specjalnie zasłonił mi widok, potem złożył kartę, a ja już wtedy zrozumiałam, że celowo robi mi na złość. Niby tego faktu świadoma byłam już dużo wcześniej, ale dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo irytuje mnie zachowanie Walsha, jak bardzo mam tego dosyć i jak bardzo mam ochotę palnąć go w ten zakuty łeb. No, znowu mu się udało, sądząc po zadowolonej minie, która rozkwitała na twarzy chłopaka, gdy sama zgrzytałam ze złości zębami. 
— Korespondencja prywatna, kochana, nieładnie tak zaglądać komuś przez ramię — powiedział, nie, raczej wymruczał i to w dodatku z takim obrzydliwym zadowoleniem, że praktycznie przeszły przeze mnie dreszcze. — Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, przypominam, tak z uprzejmości — powiedział Szatan, robiąc kiepski PR własnemu burdelowi. Ale co sam sobie nagotował, sam zżerać potem będzie. Cesarz świadkiem, że Walsh mógłby przytyć o parę kilogramów, zamiast wprawiać mnie w kompleksy również na punkcie diety. — Ale uchylając rąbka całej tej tajemnicy, mam już czym się zająć po egzaminach końcowych — oświadczył dumnie, a ja stężałam na moment, wiążąc ze sobą fakty. Tu tamto, tam sramto, jak byk dostał ofertę, na którą ja czekałam miesiącami, śląc rekomendacje i rozszerzając uprawnienia, żeby Walsh zajebał mi to sprzed nosa ładnymi słówkami i wdzięcznym uśmiechem. 
 — Panienka pozwoli, że zapalę, zaproponowałbym, ale nie wiem, czy mi już wolno. — Ocknęłam się dopiero, gdy Adam trzymał z powrotem w dłoni zapalniczkę.
— Daj jednego, czuję, że potrzebuję — parsknęłam, jęknęła, ni to, ni tamto, wpatrując się w chłopaka z zazdrością, irytacją i ubolewaniem. — Nie wiem, czy mam cię zdzielić za tą twoją rozjarzoną minę, czy raczej dopytywać się, co tam wyczytałeś w liście — zagaiłam, podchodząc w jego kierunku. Żwawo, agresywnie, wyraźnie już bez kontroli, ale niewiele mogłam w tej kwestii poradzić. — I na przyszły raz, nie jestem gołębiem pocztowym, więc bądź łaskaw odpisać tym u góry, żeby twoja korespondencja szła prosto do ciebie, a nie przez moje okno — mruczałam pod nosem rozeźlona. 

czwartek, 25 października 2018

Urządźmy sobie sabat [2]

Vene w żaden sposób nie była gotowa na to, żeby stanąć przed światem. Wciąż nazbyt zaspana dziewczyna przecierała ledwo świadomie oczy, pewnie w myślach błądząc po krainie snów. Doskonale znałem ten stan, ale nie po to wstałem o świcie, zarwałem nockę, żeby wszystko przygotować, żeby ta menda mi zasypiała teraz pod nosem, zgrywając, że robi za ludzka wersję poduszki. 
—  Prowadź, przyjacielu, zanim zmienię zdanie i jednak walnę cię tym jaśkiem, a potem wrócę do spania. —  Przewróciłem oczami, chwytając ją za dłoń i pociągając za sobą. Byłem gotowy na wszystko, spakowałem chyba wystarczającą ilość rzeczy na poczet stacjonującej, wielotysięcznej armii, a nie dwójki głodnych, rosnących nastolatków, ale lepiej za dużo, niż za mało.
—  Widzę, że moje Słońce jest w promiennym nastroju. Pogoda tam na dole nie domaga, czy co się dzieje? —  Wyszczerzyłem się, wypowiedź zakańczając przy okazji głośnym prychnięciem, gdy wciąż targałem za sobą dziewczynę. —  Idziemy do lasu, narobić hałasu i inne hece. Mam świeczki, mam listy od pokręconych krewniaków, mam stare albumy do obśmiania, kuralet z wgraną chyba setką składanek każda po godzinie, także, bądź dumna, że ruszyłem dupę. Zrobimy piękny okrąg ze świeczek, rozpalimy rytualne, mysteriumowe ognisku a`la instytut i pomarudzimy, jak bardzo nam się nic nie chce. Taka opcja ci pasuje? — spytałem na koniec mojego monologu, gdy już wychodziliśmy z budynku. Pogoda dopisywała, było wilgotno, ale jeszcze nie padało, a na wszelki wypadek w plecaku czekał sprzęt do rozkładania namiotu. Ha, teraz nikt mi nie zarzuci, że podchodzę do wszystkiego niepoważnie.


niedziela, 21 października 2018

Powiedz mi coś, czego nie wiem [3]

Wzięła wydech, aby następnie po prostu się zagubić, zamyślić i zapatrzyć w sufit, zostawiając zagubionego mnie samego z tymi wszystkimi "za". Zmrużyłem oczy, pochylając się ciutkę do przodu i przyglądając dziewczynie, która chwilkę później zdecydowała się odpowiedzieć na moje pytanie.
Dzięki Stwórcy, już myślałem, że całkowicie odpłynęła.
— Fusy i z dłoni. Karty mi się ciągle mylą, a po tym, jak próbowałam coś wywróżyć znajomemu, stwierdziłam, że wolę kart nie krzywdzić i nie obrażać, więc zostawiłam je w spokoju — oświadczyła, a ja mogłem tylko parsknąć śmiechem, pokiwać głową i przejechać dłonią przez włosy. W sumie miała rację, karty bardzo łatwo urazić, a tego nikt chyba by nie chciał. Może masochiści, ale to inna historia, inna bajka. — A ty? — odbiła piłeczkę, na co wyprostowałem się jak struna i odchrząknąłem, jakby szykując się do bardzo długiego wywodu.
Może szkoda, że było wręcz odwrotnie, a przynamniej nie dało się tego nazwać długim.
— No to ja akurat przeciwnie, dłonie mi się cały czas mylą, fusy, ale to tylko moja opinia, proszę nie brać jej do siebie oczywiście, uważam za zbyt podatne na przypadek i wpływ środowiska, więc to również zostawiłem profesjonalistom — wymruczałem, drapiąc się po brodzie w jakimś tam zamyśleniu. — Za to karty, och, karty, cudowna sztuka, przysięgam, oczywiście, gdy opanuje się w ją odpowiedni sposób.

Szanuj ciasta swoje [7]

Nerwowo stukała smukłymi palcami o bladą skór, a mi pozostawało uśmiechać się pod nosem, po raz kolejny oczami przejeżdżając po tych ładnych, kształtnych literkach napisanymi raczej damską dłonią i droższym tuszem.
— I co? — wydukała nagle dziewczyna, próbując zajrzeć mi przez ramię, na co mogłem jedynie obrócić się ciutkę gwałtownie, by jednak nie dane jej było ujrzeć słów i zdań. — Dowiedziałeś się czegoś interesującego? — zapytała, ponownie próbując, a w odpowiedzi po prostu złożyłem kartkę na pół.
Tak na wszelki wypadek.
— Korespondencja prywatna, kochana, nieładnie tak zaglądać komuś przez ramię — wymruczałem, a zadowolenie i jakaś tam duma w moim głosie prawdopodobnie były słyszalne. Jeżeli nie doskonale, to bardzo dobrze, przysięgam. — Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, przypominam, tak z uprzejmości — dodałem jeszcze, odkładając kopertę wraz z listem na stolik, by następnie pochwycić ciasto w swoje dłonie i ponownie zacząć się nim delektować. — Ale uchylając rąbka całej tej tajemnicy, mam już czym się zająć po egzaminach końcowych — oświadczyłem, już nie kryjąc się z całą tą dumą, pusząc się jak paw i wysoko zadzierając nosa. Bo kto mi, kurwa, zabroni. Odstawiłem talerzyk obok koperty, by następnie podejść do płaszcza rzuconego niedbale na fotel i z kieszeni wyciągnąć paczkę papierosów i zapalniczkę. — Panienka pozwoli, że zapalę, zaproponowałbym, ale nie wiem, czy mi już wolno — mruknąłem, mrużąc oczy.

sobota, 20 października 2018

Szanuj ciasta swoje [6]

— Wszystko zależy od jego zawartości, moja droga — wymruczał, a ja już doskonale wiedziałam, że to się źle skończy. Nie oczekiwałam od Adama, żeby traktował mnie jak jakiegokolwiek innego członka tych ich dziwnego kółka wiecznie naćpanych, ale jako wszech znany bachor czułam się wyobcowana. Podminowana. Nie wymagałam powagi, ale byłoby miło, gdyby nie oceniał mnie każdym kolejnym spojrzeniem. — A prośba to prośba, spełniać jej nie muszę, wszystko zależy od mojego humoru — nachylił się jeszcze bardziej nade mną, przez co przeszły mnie dreszcze. Poczułam jeszcze większą chęć odsunięcia się od niego, czmychnięcia w kąt, tym bardziej, że szczególnie emanował tym swoim zagarnianiem przestrzeni. Otworzył w końcu kopertę, przeleciał wzrokiem przez list, a ja nerwowo dębiłam palcami o skórę dłoni.
— I co? — wydukałam w końcu, brzmiąc niecierpliwie, ruszając w stronę chłopaka, mrużąc oczy i ciekawie zaglądając mi przez ramię. — Dowiedziałeś się czegoś interesującego? — rzuciłam, starając się zajrzeć i capnąć choć odrobinkę treści listu. Nie ośmieliłam się go wcześniej otworzyć, nawet jeżeli cholernie kusiło, ale list pojawił się znienacka, kilka dni po tym jak wysłałam własny, razem z odmową dla mnie, więc tym bardziej czułam się źle, zastanawiając się, co się tutaj odpierdalało. Ja się nazgłaszałam, napisałam, pozałączałam rekomendacje i milion innych dziwnych rzeczy, a do niego list przychodził samoczynnie. I to ręcznie napisany, a tego nie mogłam szczególnie zdzierżyć.


czwartek, 18 października 2018

Urządźmy sobie sabat [1]

Wiecie, jest taki czas, gdy człowiek jedynie marzy o wyspaniu się w wolny dzień i przeleżeniu go w całości w ciepłym, wygodnym łóżku owinięty w kołderkę niczym naleśnik. Ogółem spędzeniu go na najzwyklejszym leniuchowaniu i zakopaniu się w pokoju z dala od promieni słonecznych dnia, jakby miały mnie co najmniej zamienić mnie w popiół. Ha, pomarzyć mogłam.
Miałam ochotę rzucić jaśkiem w Jamesa, który z buta wlazł do pokoju i zażądał, że mam się ogarnąć, ubrać i wyjść razem z nim Stwórca jedyny wie gdzie. Chociaż musiałam przyznać, że na dźwięk magicznego słowa „sabat” troszkę się rozbudziłam. Bo luju, wieki minęły od ostatniego sabatu, a fakt, że blondyn bez pardonu tak wbił i mnie wyciąga, sprawiał, że moja ciekawość wzrosła. Co prawda umysłem byłam nadal w świecie snów, więc moje ogarnianie w „pośpiechu” nie było takie spieszne. I pewnie dlatego wywlokłam się z łóżka nieprzytomna w nieco przydużej piżamie z wizerunkiem Ciasteczkowego Potwora z szopą na głowie oraz niemrawą miną. Cóż, za późno i zbyt sennie na przejmowanie się swoim wyglądem. 
Na marudzenia i poganiania Jamesa odpowiadałam mu niewyraźnymi pomrukami i „Tak, tak. Chwilka”.
— Prowadź, przyjacielu, zanim zmienię zdanie i jednak walnę cię tym jaśkiem, a potem wrócę do spania — powiedziałam, kiedy w końcu wyglądałam jak człowiek, chociaż nogami nadal ospale włóczyłam, szurając. Obrzuciłam ciekawskim wzrokiem pleckach chłopaka i samego właściciela, zastanawiając się, czy nie powinnam czegoś wziąć.

Szanuj ciasta swoje [5]

I skrzywiła się, dosłownie momentalnie, w ciągu kilku sekund, na co parsknąłem cichym śmiechem.
Zabawna dziewczynka, jakkolwiek kiczowato by to nie zabrzmiało, ciut zbyt pewna siebie, igrająca z ogniem. W zupełnie inny sposób niż Przewalska, ale jednak.
— Interesik mam — zaczęła, niby uprzejmie i miło, ciepło i słodko, a jednak miało się wrażenie, że przypominało to prędzej syk żmii niż cudowny śpiew słowika. — Malutki. Delikatny. I święcie wierzę, że się nadajesz do tego zadania i tak dalej, bo jak nie szanowny pan Walsh to kto — mruknęła, a do tego wszystkiego brakowało tylko szczupłych palców muskających moją klatkę piersiową. Bardzo mdło, no cóż, słabo łgała, jeszcze trochę pracy przed nią się malowało.
Wyciągnęła całkiem ładną kopertę i podała mi ją. Tym razem już naprawdę musnęła opuszkami moją skórę.
 — Właściwie to robię za kuriera, bo mnie w to nieco wrobiono, ale jestem diabelnie ciekawa, co za propozycje otrzymałeś i łaskawie proszę o podzielenie się po przeczytaniu.
Westchnąłem, uśmiechnąłem się przepraszająco i przekrzywiłem głowę w lewo, podnosząc liścik ciut wyżej.
— Wszystko zależy od jego zawartości, moja droga — wymruczałem. Bo w końcu w tej drobnej grze mogła wziąć udział dwójka. Ba, była wręcz potrzebna, by poczuć mniejszy dreszczyk, jeżeli w ogóle dało się go poczuć z Ophelion u swojego boku. — A prośba to prośba, spełniać jej nie muszę, wszystko zależy od mojego humoru — przerwałem, nachylając się jeszcze bardziej nad dziewczyną— lub proponowanej ceny — zaświergotałem, aby następnie szybko odejść na bok, całkiem sprawnie otworzyć ładną kopertę i wyciągnąć z niej list, który równie prędko przeleciałem wzrokiem.
Och.

Urządźmy sobie sabat [0]

Słowa Vene nadal dudniły mi w głowie. Faktycznie, sam nie byłem już w stanie połapać się odnośnie tego, co nawyprawiało się w naszych rodzinach. Ludzie się porozstawali, poodchodzili od siebie, ale jednocześnie nikt nowy za bardzo nie przyszedł. Jak miałem wytłumaczyć jej, kim była dla nas Nibal i dlaczego w sumie niewiele mnie obchodziła, skoro na oczy widziałem ją co najwyżej raz? 
Tyle rzeczy, a wszystkiemu na przekór, więc podstawą mojego pomysłu stał się słynny motyw, które nasze dwie rodzinki powtarzały od kilku pokoleń, klnąc i mieląc w ustach największe przekleństwa, gdy padało sławne stwierdzenie: "Urządźmy sobie sabat". Przez kilka lat staraliśmy się spotykać co roku, potem sabaty stały się bardziej jedno-rodzinnymi uroczystościami, aż w końcu nie wiem jakim cudem, wszystko się zakończyło jak za pstryknięciem czarodziejskiej różdżki.
Właśnie dlatego bezpardonowo wparowałem do pokoju dziewczyny, z uśmiechem rozjebanym na twarzy, że głupiej już wyglądać nie mogłem, z zapakowanym po brzegi magicznym plecakiem, oświadczając, jeszcze w piżamie, Vene, że niech się szybko ubiera, bo idziemy urządzić sobie pikniko-sabat, ja nie znoszę sprzeciwu, poza tym mamy do pogadania i tak dalej. 
I tak stałem na środku pokoju przed zdezorientowaną, ledwo wylazłą z łóżka dziewczyną, której mina wyraźnie wskazywała, że jeszcze nie do końca laska rozumiała, co się dzieje. Głównie dlatego została jedynie kilkukrotnie pogoniona, że ja tu całego dnia sterczeć i czekać na nią nie będę. 
.
.
.
.
.
.
template by oreuis