Koniec świata oficjalnie mogliśmy uznać za rozpoczęty. Przynajmniej w znaczeniu naszej zdrowo popieprzonej rodzinki. Oczywiście składało się na to kilka czynników, w tym jeden i tutaj się pochwalę, bo to ja nim jestem i nie uwierzycie, jak bardzo się z tego powodu cieszę. Rodzinne tradycje, pierdolenie o Chopinie, prędzej bym się zrzuciła z pobliskiego mostu [który swoją drogą jest zdecydowanie za niski na samobójstwo] niż pozwoliła na to, żebym kiedykolwiek miała się do tego dostosować. Prędzej mnie spalą na stosie jak ciotkę Jonquil. Właśnie, gdyby mnie spalili, to chciałabym chyba, żeby wyrzucili ten popiół, nie wiem, do jakiegoś wulkanu, wrzucili do urny z nasionem drzewka, czy tam przekazali dla gruzożerów. Niech ktoś ma z tego pożytek. Wulkan nie ma, ale po prostu chciałabym odbyć ostatnią podróż do wnętrza ziemi. Czy coś.
No, a jaki koniec świata nadchodził?
A taki, że jako druga w rodzinie związałam się z jakimkolwiek facetem bez celów stricte rozpłodowych. Do tego aurę miał słabą, to się babki za łby złapały i już go chciały na potrawkę przemielić. Dziecko, co to za chuchro? Co to ma być, przecie to z tego żadnego pożytku nie będzie! I dobrze wiesz, że po indyjskim żarciu mamy zgagę!
Nie no, do kanibalizmu się nie doprowadzamy.
Chyba.
A drugi?
A taki, że ta, co pierwsza się z facetem dla miłości, a nie dla mocy spiknęła, będzie mieć dziecko. Jeszcze dziecko z takim to pół biedy, ale cholera, to ma się chłopaczyna urodzić! I całe stulecia planowania klanu, badań genetycznych, szukania sposobu na same dziewuchy w pizdu. Całe misterne przedsięwzięcie można sobie teraz w rodzinną dupę Illenów wepchnąć. Niech sobie tam pobędzie, kij pod tytułem „Wieczne średniowiecze” tkwił tam wystarczająco długo.
I tak oto, jeśli jeszcze mojej siostrze i kuzynkom mózgów nie wyprali, skończy się ten paskudny etap i może zaczniemy żyć jak normalni ludzie.
— Idziemy na piwo? — rzuciłam do losowej osoby, zarzucając jej rękę na ramię i uśmiechając się leniwie.
To trzeba opić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz