czwartek, 14 czerwca 2018

Sprawa duchów [1]

Wcale nie kląłem pod nosem, nie rzucałem piorunujących spojrzeń i nie rozwaliłem drzwi od naszego pokoju w akademiku na drobny mak. Wcale. To wszystko był wymysł i imaginacja, a tak w ogóle, to ja nawet nie wiem, o czym oni wszyscy wokoło pierdolą. 
— Jaaames — jęknęła głośno Diaskro, przeciągając pierwsze samogłoski, zanim popukała idealnie wyprofilowanym paznokciem w moją klatkę piersiową. — Nawet nie wiem kto cię wkurwił, ale skoro ty odmawiasz spowiedzi, to chociaż weź idź się zalać w trzy dupy, zanim nas tu pozabijasz — westchnęła, odwracając się i zaczynając gasić firankę. Zdążyłem ją podpalić? Jak? W którym momencie? — Serio, tracisz kontrolę, a ty tutaj miałeś uczyć tą byłą dziwkę w okularach od Davona, więc wzuć na luz.
— Ale ona cuchnie wilkołakiem — burknąłem, otrzymując w odpowiedzi tylko przewrócenie oczami od dziewczyny, zanim wywaliła mnie za drzwi.
— Nie wiem, nawet jakbym wiedziała, to i tak bym nie dbała — parsknęła, zatrzaskując drzwi. Które zaraz pewnie z powrotem otworzy za moment razem z oknem, żeby wywietrzeć pokój i pozbyć się dymu. Jedno musiał przyznać, ostatnimi czasy nawet Diaskro była większa suką niż zwykle i zaczynało się czuć, że coś wisi w powietrzu, coś ludzie będą chcieli wywołać. A tutaj osobiście nie wątpiłem, że chodziło o porządną awanturę.
Ale nie potrzebowałem dodatkowo mieszać z nadpobudliwą laską z PMS, poza tym blondynka miała swoje wady, ale coś ją gryzło, więc tylko zdecydowałem się wyjść zapalić. Oczywiście, nawet tego nie mogłem zrobić w spokoju.
— Uważaj! — warknąłem wrogo na dziewczynę, która najwidoczniej nie patrzyła pod nogi.
— Wybacz... Jestem nowa i... — Przewróciłem oczami, gdzie są ci od wprowadzania, gdy są potrzebni?
— Nic mnie to nie obchodzi. Uważaj, jak leziesz — mruknąłem podsumowująco, czując jak coraz mocniej dopada mnie głód nikotynowy.
— Po... Poczekaj! — krzyknęła głośno. Machnąłem tylko ręką, decydując się raźno przeć na przód i przeszukałem kieszenie, mając nadzieję znaleźć jakieś resztki fajek w ostatniej paczce.
— Powiedz mi chociaż gdzie mogę znaleźć kogoś, kto nazywa się Miracles!
— Jeden i jedyny do pani usług — odkrzyknąłem, wyciągając papierosa jeszcze w korytarzu i podpalając go odrobiną mieszania w rzeczywistości. Tego rodzaju sztuczki nie były trudne, a chociaż częściowo wynagradzały ryzyko zdolności. Tak naprawdę to wcale nie, normalnie bałem się cholerstwa jako, cóż, zwyczajnie w chuj, ale dzisiaj byłem jeszcze bardziej wściekły. Nowo poznany piesek raczej się nie zraził tylko ruszył w moją stronę. A ja wcale nie zwolniłem tempa. Wcale. No, może tylko odrobinę, ale jak już, to przecież tylko z litości!
— Dobra, czego chcesz? — spytałem, wychodząc przed budynek i wydychując pierwszą partię dymu. Na Cesarza, jak mi tego brakowało. — Bez obrazy, Młoda, ale najbardziej obiecująco nie wyglądasz, chuchro na dwóch nogach, więc przez żaden biznes cię nie przeciągne. Jak chcesz dragi, to do Yamira. Jak szukasz wsparcia moralnego, to znajdź Hopecrafta, nie prowadzę biura zajmującego się sprawami życiowych sierot. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis