Westchnęła głośno, odsunęła się i spróbowała się uspokoić. Nie bardzo zadziałało, doskonale widziałem, jak jej klatka piersiowa nadal faluje w nierównym oddechu, dłonie drżą, a posturą nadal przypominała raczej skuloną, kopniętą wiewiórkę, aniżeli dumną pannę z rodu Przewalskich w swoich obcasikach.
— Dużo. — Dobra, to już samo z siebie nie brzmiało dobrze, ale skinąłem ze zrozumieniem głową. Faktycznie, ostatnie tygodnie raczej wszystkim dały w kość i nie wątpiłem, że pewnie kumulowało się w niej coś od tego czasu. — Za dużo, jak na jeden raz. — Westchnęła, usiadła prosto, jakbym nagle zaczął dbać o jej postawę. I miała oczy, tak piękno oczy, tak bardzo przepełnione teraz bólem, że serce praktycznie i mnie zaczynało boleć. — Yamir jest z Renee. Chłopaki się kłócą. Foma się nie odzywa. Dostaję pogróżki, które są nierealne do spełnienia. — I zaraz ponownie zaczęła ryczeć, ukryła twarz w dłoniach, zanim wysmarkała. — Czy ja w ogóle jestem komukolwiek potrzebna? —Zamrugałem, przez moment nie będąc pewien, co odpowiedzieć i czy w ogóle dotknąć dziewczyny w geście pocieszenia. Zerknąłem na jedną z moich dłoni, zanim westchnąłem ciężko, decydując się nie używać teraz zaklęcia iluzji. Jedynie zacząłem ponownie głaskać Przewalską po włosach.
— Wanda — przekląłem w myślach, że mój głos brzmiał bardziej sucho niż łagodnie — to tak nie działa. — Tutaj mógł potwierdzić, po tylu latach życia człowiek zaczynał przestawać zastanawiać się co, jak i dlaczego.— Nie musisz być nikomu potrzebna za wyjątkiem samej siebie, wiesz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz