czwartek, 14 czerwca 2018

Wprowadzenie: Coppélia [1]

— Tylko nie zabijcie się tam przypadkiem, okej? — Brązowe oczy brata przypatrywały mi się z rozbawieniem, aż w spotkały się z ciemnymi szkłami, które włożyłam na nos. Posłałam mu słodki uśmiech, zanim został przysłonięty szalikiem i naciągnęłam na uszy czapkę.
— Za bardzo się kochamy, żebyśmy się pozabijali  — powiedziałam niewyraźnie przez materiał.
— Dlatego powiedziałem „przypadkiem”, bo cholera was wie — fuknął, na co poczochrałam go po ciemnych kudłach. — Trzymaj się, Éli. I pozdrów Gapcia, jeżeli cię nie pogoni.
Phi, jakbym miała mu zamiar pozwolić się przegonić. Prędzej rozbiłby sobie głowę podczas wyganiania mnie, niż ruszył moją osobę… Dobra, Jughead miał rację, powinniśmy uważać, żeby się nie zabić, bo znając nas, nie minie dzień, a wylądujemy u pielęgniarza. Pomachałam mu na pożegnanie i ruszyłam w stronę dziedzińca uczelni, nie mogąc się doczekać, aż zobaczę minę Yeva. Ale najpierw trzeba załatwić normalności. I się ogrzać, bo jak złapię przeziębienie, to kolorowo nie będzie. Nie miałam ochoty pierwszych dni spędzić w łóżku, smarkając i zwijając się pośród chusteczek.
Rozejrzałam się dookoła, wsłuchując się w przyjemny skrzyp śniegu pod moimi butami oraz kółkami walizki. Rozpromieniłam się, gdy kogoś zauważyłam i na tyle szybko, na ile mogłam sobie pozwolić, podeszłam do, jak się później okazało, nieznajomej z lekką zadyszką. 
— Przepraszam, że tak długo. Nie zmarzłaś? — spytałam dziewczynę, zdejmując ciemne okulary, bo jednak dziwnie musiałam wyglądać zakryta od stóp do głów oraz przeciwsłonecznymi szkłami. — Nazywam się Coppélia, ale wolę Éli. Krótsze, łatwiejsze do zapamiętania i trzeba się uśmiechać przez akcent na „e”. — Wyciągnęłam dłoń odzianą w rękawiczkę w jej stronę, szczerząc się szeroko, mimo że nie mogła tego zauważyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis