czwartek, 19 kwietnia 2018

Złote runo [40]

Gdy wciągałem już bokserki na tyłek, ten śmiał się pod nosem, ale jakoś tak słabo i zakładał ręce na piersi, obserwując mnie dokładnie. Nawet nie musiałem ochłonąć, emocje zeszły ze mnie jak powietrze z dmuchanej zabawki, pożądanie znowu wróciło tam, gdzie powinno się znajdować, a niebieskie oczy znowu zaginęły w brązowej, o wiele przyjemniejszej toni.
— Jak nie dziwkami, to kim my do cholery jesteśmy? — rzucił nagle, na co się skrzywiłem, bo zdecydowanie mogliśmy być nawet tymi, oh, jakże popularnymi, znajomymi z korzyściami. Do prostytucji jednak było nam daleko. — Wiem, mam dosyć... niskie mniemanie o swojej osobie, przepraszam — rzucił jeszcze gdy, wciągając na tyłek te obrzydliwe spodnie, które jeszcze przed chwilą uwierały mnie w krocze, zerknąłem na niego kątem oka. Stał tak, całkiem nagi, nieco rozczarowany i również powoli dochodzący do stanu używalności. Powtórzę kolejny raz. Pieprzony, kurwa narcyz, no, przynajmniej miał powody do tego, żeby mieć aż tak zawyżone mniemanie o sobie i swojej świetności na tle innych osób w tej szkole.
Co nie zmienia faktu, że cała ta jego zajebistość, była po prostu na dłuższą, ba, nawet na krótszą, jak nasza przygoda, metę, chujowa.
Dopiąłem ostatni guzik w koszuli, pociągnąłem za dół, wyprostowałem ją nieco i po cichym chrząknięciu, któremu towarzyszyło podwijanie rękawów, podszedłem do mężczyzny.
Pozwoliłem sobie na ostatni, niezobowiązujący pocałunek, przejechanie dłonią od żuchwy, przez szyję, do piersi chłopaka. Ciężkie westchnięcie, bo chociaż mnie wkurwił, to dalej jakoś nieszczególnie chciało mi się emigrować z pokoju, ale w końcu musiałem do tego doprowadzić.
— Następnym razem nie gryź tak bardzo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis