Śmiał się, bawił się doskonale, podczas gdy ja z każdym jego ruchem wzdychałem ciężko, ba, kilka razy wręcz jęknąłem, nie mogąc się już powstrzymać, bo to wszystko naprawdę doskonale mu szło. Ciągnąłem go za te pieprzone kłaki, odchylałem się do tyłu i chciałem jeszcze więcej. Wbił palce w moje biodra jeszcze mocniej, a ja już miałem pewność, że następnego dnia czekać na mnie będą te cudowne siniaki i jakoś specjalnie się tym nie przejmowałem, a nawet się cieszyłem, bo miało to świadczyć tylko o tym, że nie była to jakaś okropna, nocna mara, a raczej dziwny zbieg okoliczności, dwóch dosyć napalonych młodzieńców i za mało miejsca oraz powietrza w pokoju.
A mi to bardzo pasowało, kolejny jęk chyba o tym świadczył.
— Jesteś naprawdę piękny, kiedy tak skamlesz — stwierdził, parskając śmiechem.
Warknąłem w odpowiedzi, przyciskając jego twarz mocniej do mojej skóry, bo ktoś, ktoś zwany Nivanem Oakleyem chyba pozwalał sobie na ciut za dużo.
— Ja zawsze jestem piękny — stwierdziłem pomiędzy szybkimi, płytkimi oddechami, spoglądając na chłopaka z góry. — A ty, kurwa, jeśli łaska, trochę się odwdzięcz i zajmij się robotą, co? — dodałem szorstko, zbyt szorstko, jak zreflektowałem się po chwili, bo jednak do Oakleya raczej nie musiałem podchodzić w taki sposób, a zresztą, raczej na to nie zasługiwał.
Więc rozluźniłem troszkę dłoń, przejechałem nią przez włosy chłopaka, delikatniej, zachęcająco, byleby nigdzie nie uciekał, bylebym go tylko nie zniechęcił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz