Życie zaczynało mi szaleć, przysięgam. Nie byłem pewien nawet przez moment na czym stoję, ale aktualnie zaczynałem mieć wątpliwości, jak to w ogóle możliwe, że Hopecraft sobie ze wszystkim radził. Powoli z powrotem kontrolowałem się wokół Diaskro, nie dając się wyprowadzić dziewczynie z równowagi, ale w odpowiedzi Hera próbowała wciągnąć mnie w jej polityczne gierki, a to zdecydowanie odpowiadało już mi mniej. Na razie miałem wszystkiego dosyć, chciałem po prostu wyrzucić z siebie wszystko, byłem pewien, że zaraz zwariuję, a stos papierów na biurku tylko rósł.
Ostatecznie rozsiadłem się w restauracji w mieście, mając nadzieję, że nikt więcej mi tutaj nie przeszkodzi. Co prawda miałem spotkać się z siostrą, ale Młoda szalała gdzieś tam z Dexterem, tfu, Davonem i Hopecraftem, przed wyjazdem tego drugiego. Mieli go hucznie, ale cicho, pożegnać, byle nikt więcej się nie zorientował, gdzie on się tam z Oakley`em wybiera, ale już teraz mogłem powiedzieć, że zaczynałem czuć presję. I tak byłoby miło, żeby SMSa przysłała pół godziny przed zamówieniem całego obiadu, a nie już po opłaceniu wszystkiego. Mieliśmy się obżerać, obgadać rodzeństwo, w końcu chciałem przedstawić jej i wytłumaczyć wszystko, ale jak zwykle wszystko poszło się jebać. Razem ze stygnącym żarciem, pod którym uginał się stół.
Chciałem się napić, ale tak sam ze szklanką, to już byłby alkoholizm, prawda?
— Ej, ty tam! — krzyknąłem, do pierwszej lepszej znajomej głowy wchodzącej przez drzwi do restauracji. — Głodny jesteś?
/A może głodna? c:/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz